Nasze wakacje w Polsce dobiegły końca. Wypoczęci, wychłodzeni :) wracamy jak to mówią chłopcy - do siebie do Arabii. Do domu.
Książki, które przyleciały ze mną, wrócą niedoczytane. Może i dodają intelektu moim walizkom, jednak intensywny plan towarzysko-rekreacyjno-wypoczynkowy nie pozwolił długo skupić się na lekturze. Co się odwlecze, to wiadomo :)
Walizki ciasno zapakowane, bo zakupy zrobiły swoje i wychodzi na to, że zabieram ze sobą więcej rzeczy niż przywiozłam, więc muszę pożyczyć jeszcze jedną walizkę. Nasz bagaż podręczny mieści się w moim jednym plecaku, wystarczy.
Podróżowanie samej z dziećmi nie jest dla mnie nowością; i choć z perspektywy czasu myślę o tym jeśli nie w kategoriach szaleństwa to jednak pewnego rodzaju głupoty, bo przecież zdarzyło mi się kiedyś z dwójką dużo mniejszych dzieci przemierzyć Polskę z północy na południe. O majgat! Natomiast wyprawa na taką skalę - do innego kraju, na inny kontynent, samolotem z przesiadką na inny samolot, te wszystkie kontrole, kolejki, ja sama kontra arabski urzędnik na lotnisku. Damy radę! Bo jak nie my, to kto?
Nie pamiętam jaki mamy limit wagowy bagażu, szczególnie, że każda z dużych walizek stawiana na wagę pokazuję liczbę zbliżającą się do trzydziestu. Jest ok. Z kartami pokładowymi udajemy się jeszcze na kawę i małe śniadanie, przed nami pierwszy krótki lot. Przed wyjściem z samolotu zamieniam kilka słów z obsługą, miły pan upewnia mnie do której bramki musimy się dalej udać, mamy godzinę trzydzieści do odlotu, niby dużo, a jednak trzeba przemierzyć - mam wrażenie - całe, duże lotnisko we Frankfurcie, długie korytarze, winda, znów korytarze i długa kolejka do kotroli paszportowej. Mamo, długo jeszcze musimy stać w tej kolejce? Mam nadzieję, że nie, odpowiadam nerwowo zerkając na zegarek. Kurczący się czas nie działa zbyt dobrze na mój spokój i opanowanie. Urzędnicy otwierający okienko obok sprawiają, że prawie wszyscy ludzie z naszej kolejki się tam przenoszą a my przeskakujemy wiele pól do przodu. Tik, tak, tik, tak...
Kolejny korytarz, schody, korytarz, boarding za siedem minut. Wchodzimy na pokład samolotu, i czuję, że jesteśmy już jedną nogą w domu. Chłopcy zajmują miejsca, sprawdzają repertuar filmów dostępnych na czas lotu, a w międzyczasie Starszy po angielsku dogaduje się z panią w temacie napojów a Młodszy pyta o toaletę. Niby nic wielkiego ale i tak uśmiecham się widząc zaradność dzieci.
Mamo, jesteśmy w Arabii! Wykrzykuje Starszy patrząc przez okno, pilot informuje, że za 40 minut lądujemy. Podobnie jak kobiety siedzące przed nami zakładam abayę. Zmianę klimatu odczuwamy zaraz po wyjściu z samolotu. Mamo, jak cieplutko, gorąco! Autobus przewozi nas do budynku, proszę chłopców o szybkie zajęcie miejsca w kolejce gdy dojedziemy na miejsce, na szczęście nie ma dużej kolejki a kontrole przebiegają całkiem sprawnie. Pan bez pośpiechu przeglada nasze dokumenty, uspokajam chłopców, którzy chyba na dobre mają już dosyć kolejnego czekania i kontroli, skanuję palec, pieczątki lądują w paszportach. You can go. Kolejny pan sprawdza, czy pieczątki są na miejscu. Welcome madam. Wychodzimy, ktoś pyta czy potrzebujemy taxi, ktoś inny oferuje wózek na bagaż. Pyta ile sztuk, mówię sześć, prosi o naklejki bagażowe. Madam, sit here, I will collect. Siadamy, chłopcy po raz kolejny pytają, kiedy w końcu stąd wyjdziemy. Jak tylko pan przyjdzie z bagażami. A gdzie on jest? Dopiero dociera do mnie, że nie znam człowieka, nie wiem jak wyglądał, nie wiem gdzie jest ani tym bardziej gdzie bagaże, nasze bagaże. Rozglądam się. Ktoś macha mi zza szyby a za chwilę przychodzi, i mówi, żeby jeszcze poczekać, bo bagaże są na innej taśmie niż być powinny. Chłopcy chcieliby już stąd wyjść, ja również. Mój operator wie, że wróciłam - welcome back home! a uśmiechnięty Pan Bagażowy podjeżdża ze wszystkimi naszymi rzeczami, które za chwilę wędrują przez ostatnią kontrolę, wszystko ok. Wychodzimy, chłopcy rzucający się z radością na szyję Pana Męża wywołują uśmiechy na twarzach kilku mężczyzn.
Jak się przy samochodzie okazuje, Pan Bagażowy oczekuje dodatkowego wynagrodzenia za extra service - samodzielne poszukiwanie i zebranie naszego bagażu z taśmy nie jest wliczone w cenę nadrukowaną na koszulce, Pan Mąż jest w dobrym humorze i nie kłóci się długo.
W aucie, chłopcy jeden przez drugiego opowiadają o naszych wakacyjnych wyjazdach, prezentach, nowych kolegach, fajnych zabawach. Wakacje w Polsce uznajemy za bardzo udane!
Tato, jak tu pięknie wysprzątałeś! :)
Piwko bezalkoholowe na powitanie, później Pan Mąż zabiera chłopców na basen, a ja biorę się za rozpakowywanie walizek. Kotka ociera się o mnie miaucząc.
Czuję zmęczenie i radość. Wszędzie dobrze, ale w domu, z rodziną najlepiej! 💗
Walizki ciasno zapakowane, bo zakupy zrobiły swoje i wychodzi na to, że zabieram ze sobą więcej rzeczy niż przywiozłam, więc muszę pożyczyć jeszcze jedną walizkę. Nasz bagaż podręczny mieści się w moim jednym plecaku, wystarczy.
Podróżowanie samej z dziećmi nie jest dla mnie nowością; i choć z perspektywy czasu myślę o tym jeśli nie w kategoriach szaleństwa to jednak pewnego rodzaju głupoty, bo przecież zdarzyło mi się kiedyś z dwójką dużo mniejszych dzieci przemierzyć Polskę z północy na południe. O majgat! Natomiast wyprawa na taką skalę - do innego kraju, na inny kontynent, samolotem z przesiadką na inny samolot, te wszystkie kontrole, kolejki, ja sama kontra arabski urzędnik na lotnisku. Damy radę! Bo jak nie my, to kto?
Nie pamiętam jaki mamy limit wagowy bagażu, szczególnie, że każda z dużych walizek stawiana na wagę pokazuję liczbę zbliżającą się do trzydziestu. Jest ok. Z kartami pokładowymi udajemy się jeszcze na kawę i małe śniadanie, przed nami pierwszy krótki lot. Przed wyjściem z samolotu zamieniam kilka słów z obsługą, miły pan upewnia mnie do której bramki musimy się dalej udać, mamy godzinę trzydzieści do odlotu, niby dużo, a jednak trzeba przemierzyć - mam wrażenie - całe, duże lotnisko we Frankfurcie, długie korytarze, winda, znów korytarze i długa kolejka do kotroli paszportowej. Mamo, długo jeszcze musimy stać w tej kolejce? Mam nadzieję, że nie, odpowiadam nerwowo zerkając na zegarek. Kurczący się czas nie działa zbyt dobrze na mój spokój i opanowanie. Urzędnicy otwierający okienko obok sprawiają, że prawie wszyscy ludzie z naszej kolejki się tam przenoszą a my przeskakujemy wiele pól do przodu. Tik, tak, tik, tak...
Kolejny korytarz, schody, korytarz, boarding za siedem minut. Wchodzimy na pokład samolotu, i czuję, że jesteśmy już jedną nogą w domu. Chłopcy zajmują miejsca, sprawdzają repertuar filmów dostępnych na czas lotu, a w międzyczasie Starszy po angielsku dogaduje się z panią w temacie napojów a Młodszy pyta o toaletę. Niby nic wielkiego ale i tak uśmiecham się widząc zaradność dzieci.
Mamo, jesteśmy w Arabii! Wykrzykuje Starszy patrząc przez okno, pilot informuje, że za 40 minut lądujemy. Podobnie jak kobiety siedzące przed nami zakładam abayę. Zmianę klimatu odczuwamy zaraz po wyjściu z samolotu. Mamo, jak cieplutko, gorąco! Autobus przewozi nas do budynku, proszę chłopców o szybkie zajęcie miejsca w kolejce gdy dojedziemy na miejsce, na szczęście nie ma dużej kolejki a kontrole przebiegają całkiem sprawnie. Pan bez pośpiechu przeglada nasze dokumenty, uspokajam chłopców, którzy chyba na dobre mają już dosyć kolejnego czekania i kontroli, skanuję palec, pieczątki lądują w paszportach. You can go. Kolejny pan sprawdza, czy pieczątki są na miejscu. Welcome madam. Wychodzimy, ktoś pyta czy potrzebujemy taxi, ktoś inny oferuje wózek na bagaż. Pyta ile sztuk, mówię sześć, prosi o naklejki bagażowe. Madam, sit here, I will collect. Siadamy, chłopcy po raz kolejny pytają, kiedy w końcu stąd wyjdziemy. Jak tylko pan przyjdzie z bagażami. A gdzie on jest? Dopiero dociera do mnie, że nie znam człowieka, nie wiem jak wyglądał, nie wiem gdzie jest ani tym bardziej gdzie bagaże, nasze bagaże. Rozglądam się. Ktoś macha mi zza szyby a za chwilę przychodzi, i mówi, żeby jeszcze poczekać, bo bagaże są na innej taśmie niż być powinny. Chłopcy chcieliby już stąd wyjść, ja również. Mój operator wie, że wróciłam - welcome back home! a uśmiechnięty Pan Bagażowy podjeżdża ze wszystkimi naszymi rzeczami, które za chwilę wędrują przez ostatnią kontrolę, wszystko ok. Wychodzimy, chłopcy rzucający się z radością na szyję Pana Męża wywołują uśmiechy na twarzach kilku mężczyzn.
Jak się przy samochodzie okazuje, Pan Bagażowy oczekuje dodatkowego wynagrodzenia za extra service - samodzielne poszukiwanie i zebranie naszego bagażu z taśmy nie jest wliczone w cenę nadrukowaną na koszulce, Pan Mąż jest w dobrym humorze i nie kłóci się długo.
W aucie, chłopcy jeden przez drugiego opowiadają o naszych wakacyjnych wyjazdach, prezentach, nowych kolegach, fajnych zabawach. Wakacje w Polsce uznajemy za bardzo udane!
Tato, jak tu pięknie wysprzątałeś! :)
Piwko bezalkoholowe na powitanie, później Pan Mąż zabiera chłopców na basen, a ja biorę się za rozpakowywanie walizek. Kotka ociera się o mnie miaucząc.
Czuję zmęczenie i radość. Wszędzie dobrze, ale w domu, z rodziną najlepiej! 💗