sobota, 16 września 2017

Całkiem nowa szkoła

Nasze bardzo długie wakacje dobiegły końca, a wraz z nim nastał nowy rok szkolny. Dla nas to nowe, dodatkowe i ważne przeżycie, chłopcy idą do nowej szkoły, takiej prawdziwej, z tornistrami, „mundurkami”, gdzie przerwy pomiędzy zajęciami sygnalizowane są dzwonkiem. Przed ostatnim wakacyjnym zaśnięciem Młodszy zdecydowanie zakomunikował: wiesz mamo, ja się do tej nowej szkoły tak szybko nie przyzwyczaję. Westchnęłam. Cóż, tej nocy chyba wszyscy nie spaliśmy najlepiej, no może wszyscy z wyjątkiem kotki.
Jeszcze dzień wcześniej po śniadaniu pojechaliśmy do szkoły by zakupić dzieciom szkolny strój. Wszystkie dzieci noszą identyczne koszulki, spodnie, spodenki bądź spódnice i nakrycia głowy. Pomiędzy poszczególnymi grupami wiekowymi różnią się jedynie kolorem. Chłopcy w naszych klasach noszą białe koszulki z logo szkoły i granatowe spodenki oraz kapelusze.
Plan był prosty, jedziemy do szkoły, kupujemy stroje, po drodze zajeżdżamy z Panem Mężem do stomatologa, zrobimy zakupy i kończymy wakacje w jakiś miły i przyjemny sposób. Zatłoczony parking przed szkołą powinien dać nam choć odrobinę do myślenia, bo jak się okazało, nie tylko nasze dzieci nie miały jeszcze szkolnych strojów. Nasz plan zachwiał się w założeniach gdy weszliśmy do budynku, w którym odbywała się sprzedaż – kolejka na korytarzu mogła świadczyć tylko o jednym - nasze zakupy nie pójdą tak szybko jak się tego spodziewaliśmy. Kolejkowe numerki dochodzące do 100 skończyły się na kilkanaście osób przed nami. Stoimy. Dokładniej to stoję ja, a Pan Mąż udaje się na umówioną wizytę. Po kilkunastu minutach kolejka za nami jest niewiele krótsza od tej przed nami a ta za kolei posuwa się w bardzo, bardzo, bardzo powolnym tempie. Ostatecznie spędziliśmy tam nie chwilę a ponad trzy godziny i tym samym nie mieliśmy ochoty już na nic więcej. W drodze do domu, na przeciwko compoundu zatrzymaliśmy się tylko przed moją ulubioną kawiarnią, gdzie postanowiłam nagrodzić swoją kolejkową cierpliwość i wytrzymałość kawałkiem przepysznego sernika i kubkiem kawy arabskiej.
Następnego dnia rano wstałam po cichutku by nikogo nie budzić, na spokojnie się ogarnąć i przygotować chłopcom śniadanie, wpada zaspany Starszy do kuchni – mamo, mamo, gdzie są nasze nowe szkolne stroje?
Odstrojeni, podekscytowani wyjechaliśmy. Rozejrzałam się głupio po dzieciach zmierzających w stronę szkoły, wszystkie szły z plecakami. W sekretariacie szkoły, pani poinformowała nas wcześniej, że dzieci nic nie muszą przynosić, więc nic im nie zabrałam, poza prowiantem. Na szczęście plecaki tego dnia nie okazały się niezbędne. 
Młodszy ma swoją klasę w części zwanej Lower Primary, natomiast klasa Starszego mieści się w Upper Primary, zupełnie w innym budynku i innej części terenu szkoły. Chłopcy będą mieli czas by się za sobą stęsknić.
Pełna dobrych myśli i kilku obaw wróciłam po nich po 14stej. Ku mojemu zdziwieniu Młodszy wybiegł z klasy rozpromieniony, uśmiechnięty, z obrazkiem w ręku, który specjalnie dla mnie namalował, poszliśmy odebrać Starszego, który podobnie wydawał się być bardzo zadowolony. Opowiadaniom w drodze nie było końca. Doszliśmy do wniosku, że chyba im się w nowej szkole spodobało.
Cały tydzień przyniósł podobne przemyślenia, Młodszy nie smuci się przed wejściem do klasy, nie pyta czy mogę go odebrać wcześniej, nie odlicza natrętnie dni do weekendu, nie stoi machając aż zniknę mu z pola widzenia. Starszy wita się z kolegami i ustawia w rządku gdy zadzwoni dzwonek. Codziennie w drodze ze szkoły, jeden przez drugiego opowiadają mi wszystko co się działo, mówią o nowych kolegach, zabawach, zajęciach a bariera językowa zdaje się nie być przeszkodą nie do pokonania.
Choć zdarza się, że coś ich zmartwi, zasmuci, bo ktoś się z nich zaśmiał, powiedział coś czego nie zrozumieli bądź zrozumieli opacznie, to trzeciego dnia usłyszałam od Młodszego: wiesz mamo, ci chłopcy którzy się ze mnie wczoraj wyśmiewali zostali dziś moimi kolegami.
Widzisz, może oni wcale się nie wyśmiewali tylko bardzo chcieli się z tobą zakolegować.