Nasze
bardzo długie wakacje dobiegły końca, a wraz z nim nastał nowy
rok szkolny. Dla nas to nowe, dodatkowe i ważne przeżycie, chłopcy
idą do nowej szkoły, takiej prawdziwej, z tornistrami,
„mundurkami”, gdzie przerwy pomiędzy zajęciami sygnalizowane są
dzwonkiem. Przed ostatnim wakacyjnym zaśnięciem Młodszy
zdecydowanie zakomunikował: wiesz mamo, ja się do tej nowej szkoły
tak szybko nie przyzwyczaję. Westchnęłam. Cóż, tej nocy chyba
wszyscy nie spaliśmy najlepiej, no może wszyscy z wyjątkiem kotki.
Jeszcze
dzień wcześniej po śniadaniu pojechaliśmy do szkoły by zakupić
dzieciom szkolny strój. Wszystkie dzieci noszą identyczne koszulki,
spodnie, spodenki bądź spódnice i nakrycia głowy. Pomiędzy
poszczególnymi grupami wiekowymi różnią się jedynie kolorem.
Chłopcy w naszych klasach noszą białe koszulki z logo szkoły i
granatowe spodenki oraz kapelusze.
Plan
był prosty, jedziemy do szkoły, kupujemy stroje, po drodze
zajeżdżamy z Panem Mężem do stomatologa, zrobimy zakupy i
kończymy wakacje w jakiś miły i przyjemny sposób. Zatłoczony
parking przed szkołą powinien dać nam choć odrobinę do myślenia,
bo jak się okazało, nie tylko nasze dzieci nie miały jeszcze
szkolnych strojów. Nasz plan zachwiał się w założeniach gdy
weszliśmy do budynku, w którym odbywała się sprzedaż – kolejka
na korytarzu mogła świadczyć tylko o jednym - nasze zakupy nie
pójdą tak szybko jak się tego spodziewaliśmy. Kolejkowe numerki
dochodzące do 100 skończyły się na kilkanaście osób przed nami.
Stoimy. Dokładniej to stoję ja, a Pan Mąż udaje się na umówioną
wizytę. Po kilkunastu minutach kolejka za nami jest niewiele
krótsza od tej przed nami a ta za kolei posuwa się w bardzo,
bardzo, bardzo powolnym tempie. Ostatecznie spędziliśmy tam nie
chwilę a ponad trzy godziny i tym samym nie mieliśmy ochoty już na
nic więcej. W drodze do domu, na przeciwko compoundu zatrzymaliśmy się tylko przed moją ulubioną kawiarnią, gdzie postanowiłam nagrodzić
swoją kolejkową cierpliwość i wytrzymałość kawałkiem
przepysznego sernika i kubkiem kawy arabskiej.
Następnego
dnia rano wstałam po cichutku by nikogo nie budzić, na spokojnie
się ogarnąć i przygotować chłopcom śniadanie, wpada zaspany
Starszy do kuchni – mamo, mamo, gdzie są nasze nowe szkolne
stroje?
Odstrojeni, podekscytowani wyjechaliśmy. Rozejrzałam się głupio po dzieciach zmierzających
w stronę szkoły, wszystkie szły z plecakami. W sekretariacie
szkoły, pani poinformowała nas wcześniej, że dzieci nic nie muszą
przynosić, więc nic im nie zabrałam, poza prowiantem. Na szczęście plecaki tego dnia nie okazały się niezbędne.
Młodszy
ma swoją klasę w części zwanej Lower Primary, natomiast
klasa Starszego mieści się w Upper Primary, zupełnie w
innym budynku i innej części terenu szkoły. Chłopcy będą mieli
czas by się za sobą stęsknić.
Pełna
dobrych myśli i kilku obaw wróciłam po nich po 14stej. Ku mojemu
zdziwieniu Młodszy wybiegł z klasy rozpromieniony, uśmiechnięty,
z obrazkiem w ręku, który specjalnie dla mnie namalował, poszliśmy
odebrać Starszego, który podobnie wydawał się być bardzo
zadowolony. Opowiadaniom w drodze nie było końca. Doszliśmy do
wniosku, że chyba im się w nowej szkole spodobało.
Cały
tydzień przyniósł podobne przemyślenia, Młodszy nie smuci się
przed wejściem do klasy, nie pyta czy mogę go odebrać wcześniej,
nie odlicza natrętnie dni do weekendu, nie stoi machając aż zniknę
mu z pola widzenia. Starszy wita się z kolegami i ustawia w rządku
gdy zadzwoni dzwonek. Codziennie w drodze ze szkoły, jeden przez drugiego opowiadają mi
wszystko co się działo, mówią o nowych kolegach, zabawach,
zajęciach a bariera językowa zdaje się nie być przeszkodą nie do
pokonania.
Choć
zdarza się, że coś ich zmartwi, zasmuci, bo ktoś się z nich
zaśmiał, powiedział coś czego nie zrozumieli bądź zrozumieli
opacznie, to trzeciego dnia usłyszałam od Młodszego: wiesz mamo,
ci chłopcy którzy się ze mnie wczoraj wyśmiewali zostali dziś
moimi kolegami.
Widzisz,
może oni wcale się nie wyśmiewali tylko bardzo chcieli się z tobą
zakolegować.