czwartek, 8 marca 2018

Sto dni


Gdy trochę miesięcy temu Pan Mąż kupował tu auto, okazało się, że jego właściciel był nauczycielem w szkole, do której teraz chodzą chłopcy. Uspokajał nasze ówczesne obawy, przekonując, że po trzech miesiącach chłopcy zaczną zawierać znajomości, mieć szkolnych przyjaciół, po pół roku będą już się komunikować, a po roku zaczną nawet poprawiać nasz angielski.
Dziś mogę śmiało powiedzieć, za jakimś starym dowcipem o bacy – prorok jaki czy co?
Czy to na placu zabaw, czy gdzieś na zajęciach, nie przychodzą już do nas z zapytaniem – a jak się mówi po angielsku...? Prosto, używając nieskomplikowanego zestawu słów i zwrotów ale po prostu - rozmawiają.
Niedawno Młodszy próbował wytłumaczyć mi różnicę w brzmieniu trzech głosek, które w moim wykonaniu wychodzą tak samo a on wymawia je z jakimś takim „frazesem” i jedno „u” czy „o” w zależności od słowa potrafi wypowiedzieć na różne sposoby, przy czym dla mnie jest to jak mission impossible, słyszę różnicę ale wypowiedzieć nie potrafię. Mamo, ale posłuchaj i teraz powtórz, przecież to proste. Taaa...
Po zimowej przerwie, można w sumie powiedzieć – po ciepłych feriach zimowych, mieliśmy spotkania podsumowujące z nauczycielami, drugie takie w tym roku szkolnym. Nie wiem jak wywiadówki wyglądają w polskich szkołach, nie wiem nawet jak wyglądały, gdy ja byłam uczennicą, lecz w naszej szkole takie spotkania, które nazywają się Teacher-Children-Parent Conference, trwają przez kilka dni. To trójstronne spotkania, trwające po 20 minut indywidualnie z każdym nauczycielem (w zależności od potrzeb), w których uczestniczy nauczyciel, dziecko i rodzic(e), w trakcie których rozmawiamy z dzieckiem, o dziecku i ono ma szczególnie ważny głos w tej rozmowie. Każde dziecko i jego rodzeństwo mają szereg spotkań z różnymi swoimi nauczycielami tego samego dnia, my mieliśmy ich w sumie pięć, trzy u Młodszego i dwa u Starszego.
Młodszy był mocno podekscytowany, cieszył się na myśl, że będzie mógł mi wszystko pokazać, opowiedzieć, zademonstrować, szczególnie, że jego spotkania zaczęliśmy od ulubionego „magicznego pokoju” z panią, z którą ma indywidualne zajęcia czytania i pisania. Z ogromną dumą pokazywał swoje rekordy w czytaniu, postępy w nauce pisania, ulubione gry i zabawy.
Nauczyciele wypowiadali się pozytywnie, pełni uznania dla obu chłopców, ich zapału, ciężkiej pracy i dużych postępów, jakie zrobili od początku roku szkolnego. Wciąż dużo pracy przed nami, ale z takim wsparciem, jakie otrzymujemy ze strony szkoły z pewnością jest łatwiej.
Nauczycielka klasy mówiła, że w porównaniu z początkiem roku, Młodszy teraz aktywnie uczestniczy w zabawach z innymi dziećmi oraz wypowiada się w trakcie zajęć. Opowiedziała jak kilka dni wcześniej, po dodatkowych zajęciach dołączył do klasy, w której akurat dzieci poznały historię psa o imieniu Charlie i wszedł do klasy w momencie gdy padło pytanie - kim jest Charlie? Nie sądziła, że zabierze głos, szczególnie, że nie słyszał tej opowieści od początku. Na co on, jak stał, tak całym zdaniem odpowiedział, że Charlie to chłopiec, który mieszka z rodzicami i dziadkiem i wygrał ostatni złoty bilet do fabryki czekolady. Nauczycielka była pod wrażeniem jego skojarzenia oraz tego, że pięknie opowiedział to pełnymi zdaniami. Akurat film o chłopcu, który wygrał złoty bilet do fabryki czekolady obejrzeliśmy kilka tygodni wcześniej, gdy Starszy przyniósł tę historię ze szkoły.
Cóż, wszystko się dzieje po coś.

W ubiegłym tygodniu Młodszy przyniósł ze szkoły pismo, że z okazji 100 dni w szkole odbędzie się w klasach Y2 parada, z prośbą by przebrać dzieci za kogoś, kto ma sto lat. Gdy mu to przeczytałam, początkowo się rozpłakał, mówiąc, że on nie chce siedzieć w szkole przez 100 dni, zresztą obaj chłopcy nie od razu chcieli uwierzyć, że już minęło sto dni ich nauki. Przecież sto to tak dużo, nie tak dużo jak ich ulubiony centylion, ale sto dni to naprawdę bardzo, bardzo, bardzo długo.
Młodszy stwierdził, że on nie chce być starym człowiekiem, zaproponowałam by przebrał się za coś co ma sto lat, na co Starszy z miejsca wymyślił, że żółw żyje 100 lat. Nie byłam pewna, czy o to chodziło inicjatorom, bo mieli się jednak przebrać za someone, a czy żółw to someone czy raczej something? Nie było innej opcji, sam ozdobił swoją skorupę i został żółwiem. Rodzice pozostałych dzieci wykazali się ogromną kreatywnością, dzieci zamieniły szkolne podwórko w tętniący życiem, radosny, kolorowy i bardzo uroczy dom starców. Nie byłam pewna, czy Młodszemu nie będzie jednak przykro, że jako jedyny będzie odstawał od formatu, ale on wydawał się być z tego powodu dumny, mówiąc jeszcze wieczorem przed pójściem spać – mamo, byłem jedynym żółwiem, wszyscy się tak staro poprzebierali, a tylko ja przebrałem się za żółwia. Żółwia, który na dodatek miał nie sto a pięćset lat.


Mamo, za ile dni polecimy do Polski?
Jeszcze jakieś 100 dni.
Naprawdę? Tak szybko? 
*
Mamo? Czy dziś zostały już tylko 99 dni do naszego wylotu?
Tak, a jutro będzie to już 98.