poniedziałek, 3 września 2018

Witaj szkoło


Za nami pierwszy dzień w szkole po wakacjach. Jedziemy by dowiedzieć się co się zmieniło, a zmiany są spore. Młodszy przechodzi do klasy Y3, czyli to już wyższa szkoła jazdy, znaczy nauki tzw. Upper Primary, która mieści się w innym budynku niż Lower Primary, do której chodził wcześniej.
Wiesz Młodszy, teraz będziesz miał naprawdę dużo nauki a ja to już zupełnie najwięcej.

Co roku we wszystkich klasach zmienia się nauczyciel prowadzący oraz skład klasy, dzieci co roku są mieszane na nowo. Sprawdzamy na liście, kto będzie teraz wychowawcą Starszego, on przelatuje palcem po swojej liście i widzę ogromny uśmiech na jego twarzy, mamo to jest najlepsza rzecz w tej szkole, mój najlepszy przyjaciel też jest w tej samej klasie co ja.
Cała reszta nie ma znaczenia.
Chodźmy mamo jeszcze do kafeterii na czekoladowe ciasteczka.
Przechodzimy później korytarzem by zlokalizować ich nowe klasy, Starszy grzecznie wita się ze swoją poprzednią nauczycielką, za chwilę spotyka kolegę, który jak się okazuje też będzie w tej samej klasie.
Mamo, to ja już idę, pa.
I idzie, roześmiany znika z kolegami na boisku.
Idę ze Młodszym do sali, gdzie zbierają się wszystkie klasy trzecie. Dużo dzieci, jeszcze więcej rodziców. Przejście do klasy trzeciej to jednak duże przeżycie, no i można już w trakcie przerwy chodzić do stołówki, samemu wychodzić po lekcjach. Młodszy wypatruje w tłumie swoich znajomych, ale okazuje się, że z jego poprzedniej klasy jest z nim tylko jeden kolega i kilka dziewczynek. Ustawiają się razem w rzędzie, gada i śmieje się z kolegą, dobrze, że jest chociaż jeden.
Jakaś nauczycielka wchodzi na scenę i słyszymy: kochani rodzice dziękujemy, że przyprowadziliście do nas swoje dzieci, teraz prosimy pożegnać się, zostawiacie je w naszych, dobrych rękach, dzieci sobie poradzą.
Dzieci sobie poradzą... jak przypominam sobie sceny z przedszkola, to czasem rodzice gorzej radzili sobie z rozstaniem niż dzieci. Niektóre mamy przytulają jeszcze swoje pociechy, odchodzą ze łzami w oczach. Młodszy macha mi tylko między jednym słowem do kolegi a drugim, no to pa mamo, możesz już iść.
No to idę.
Gdy ich odbieram po lekcjach, Starszy oznajmia, że jego pani jest bardzo miła, siedzi w ławce ze swoim najlepszym przyjacielem i że z matematyki sobie świetnie poradził z testem.
Młodszy też wydaje się być zadowolony chociaż mów trochę mniej, mamo, tylko najgorsze jest to, że teraz nie mam tych lekcji gdzie jest tylko kilka dzieci w klasie i mieliśmy dziś dużo pisania i też bardzo dobrze zrobiłem math, i wiesz mamo, to było takie eeeeaasyyyyy.
I najlepsze w tym pierwszym dniu jest to, że nic nie mamy zadane. 
Cieszę się, że chłopcy mają taką fajną szkołę.


sobota, 1 września 2018

O powrotach i o kotach

Naładowani pozytywnymi przeżyciami, wrażeniami, spotkaniami, rozmowami, pięknem polskich lasów, łąk, jezior, gór wróciliśmy do domu. Home sweet home...
Rozglądam się po kuchni, która wydaje mi się dużo większa niż była kiedyś, takie złudzenie, odzwyczajenie, bo to przecież wciąż jest ta sama kuchnia, tylko przestrzeni więcej; tu wszystko jest duże, większe.
Rozsiadam się w fotelu z poranną kawą nie musząc nic.
Mamo, a kiedy znów polecimy do Polski?
Chyba ich rozumiem i wiem, że pewnych rzeczy, miejsc, osób nic im tu nie zastąpi, pozwalam więc chłopcom na płacz, smutek i tęsknotę, a potem wspominamy, śmiejemy się i cieszymy wspomnieniami, wszystkimi bez wyjątku.
Mamo, ciekawe czy moi najlepsi koledzy ze szkoły wciąż mnie pamiętają.
Na pewno kochanie, z całą pewnością cię pamiętają.

Przywitały nas w domu dwa kocury, ten mniejszy podczas naszej wakacyjnej nieobecności urósł tak, że gdyby nie zbieżność łat na futrze z tym co pamiętałam sprzed kilku tygodniu mogłabym pomyśleć, że to nie jest ten sam kot. Nie pisałam o nim, to taki maluch, który będąc małą kupką nieszczęścia miał (chyba, raczej a może nawet z całą pewnością) kupę szczęścia i trafił pod nasz dach, inaczej podzieliłby los biednych futrzastych żebraków.

Po dzikich kocurach, które okolice naszego domu traktują chyba w kategoriach swojego terytorium o które walczą i zaciekle bronią, widać było, że sezon wakacyjny, urlopowy, upalny jest w pełni – więc i ze zdobyciem pożywienia musiało być słabo. Wychudzone, wygłodniałe, wpatrywały się w nas wzrokiem pełnym nadziei na coś do jedzenia lub do picia. Osłabiona, brudna Jedzonka ze swoimi dziećmi (Szczurkiem i Bratem Szczurka, który chyba tak naprawdę jest jego siostrą) usiadła przed drzwiami, można jej było żebra policzyć, nie miała nawet siły piszczeć. Przebieguś przestał się pojawiać krótko przed naszym wyjazdem wakacyjnym, a chłopcy nie dopuszczając do siebie myśli, że mogło przytrafić mu się coś złego, tłumaczą sobie nawzajem, że na pewno przeprowadził się na inne terytorium, może nawet się ożenił, Miauczka nie widać już od kilku miesięcy bo na pewno też się gdzieś przeprowadził, Młodszy za nim tęskni bo to był jego ulubiony kot. A ciekawe co się stało z Grubą? Wszystkie dzikie koty na naszej dzielni mają swoje imiona.



Chociaż podczas naszego pobytu w Polsce pogoda dopisała, musimy na nowo przyzwyczaić się do upału, który niestety nie zachęca do przedpołudniowych spacerów a z wyjściem na basen też wstrzymujemy się do czasu aż słońce będzie znacznie niżej na niebie a nawet całkiem zniknie. Przy blasku księżyca i sztucznego oświetlenia wokół basenu chłopcy żartują ze mnie – mamo wskakuj, ale uważaj bo woda jest bardzo zima, mróz! Udają, że się trzęsą. Wskakuję by się ochłodzić, a woda ciepła jak w jacuzzi, tylko bąbelków brak, miałam się ochłodzić a krople potu wyskakują mi na nosie.

Kilka dni później spotykam po południu przy basenie koleżankę z dziećmi - rówieśnikami chłopców. Opowiada mi o swoich wrażeniach z Francji, pierwszy raz była w Europie. Wiesz, że w toaletach, przy sedesie nie było prysznica? A moje dzieci nie umieją sobie do końca poradzić samym papierem toaletowym, na szczęście mój mąż zabrał z domu taki przenośny prysznic, tylko nam się zepsuł po dwóch dniach, ale w jednym hotelu był, tylko woda zimna i weź się taką podmyj. I wiesz co jeszcze? Podobał mi się taki fajny ciepły stand w łazienkach, wiesz, taki na ścianie, nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałam, można było rozwiesić mokre ubrania, ręczniki.
A dla mnie ten wąż zainstalowany w każdej toalecie był czymś nowym, gdy tu przyjechałam, czasem dziwił mnie brak papieru toaletowego w kabinach i wiesz, brakuje mi czasem takiej naprawdę zimnej wody w kranie. A te standy w łazienkach, to wiesz, że u nas coś takiego wisi pod w każdym pokoju pod oknem? Zimą ogrzewamy tym mieszkania. Wy macie w każdym domu klimatyzatory a my kaloryfery.
Naprawdę? Interesujące. I wiesz co? Nie wiedziałam o tym, ale powiedziano nam w hotelu, że trzeba bardzo uważać na złodziei kieszonkowych.
Niestety; a tutaj czasami zostawię plecak gdzieś przy rowerze albo na stoliku przy placu zabaw; mówiłam ci, że czuję się tu bezpiecznie.
I spacerowaliśmy przy takich wąskich ulicach, bardzo ładne, jakby poukładane z kamieni, bardzo ciekawe, zupełnie inne. Tyle nowych rzeczy, tyle innych rzeczy. I tylu ludzi chodzi, nie jeżdżą tylko chodzą. Ty też tyle chodzisz, dużo spacerujesz?
Tak, to znaczy staram się. Tam gdzie można to raczej chodzimy pieszo, na zakupy też, a i torby z zakupami często przynosimy ze sklepu do domu.
Tam we Francji też trzeba wszystko robić samemu, spakować zakupy, zanieść do samochodu, wiesz, bo my przecież tutaj to trochę żyjemy jak Royal Family. Za kilka Riyali możesz mieć zrobione wszystko, spakowane do toreb, zaniesione i zapakowane do auta. Tylko wiesz co? Pokoje jakieś takie małe, a podobno ten w którym mieszkaliśmy był największym jaki mają w hotelu. 
Wiesz, tutaj wszystko jest duże, większe.
Za rok będę wiedziała lepiej jak się przygotować. Zabierzemy ze sobą dwa prysznice.