czwartek, 16 stycznia 2025

2025

Zaczął się kolejny nowy rok, stary minął szybciej niż poprzedni, ten jeszcze starszy.

Wyjeżdżając tu nie sądziliśmy, że zostaniemy aż tyle lat. Prawdę powiedział nam ktoś, że "jak tu przylecisz to albo bardzo szybko wrócisz do swojego kraju albo bardzo szybko nie będziesz chciał wracać". 

Obserwujemy i odczuwamy na własnej skórze jak bardzo kraj zmienił się na przestrzeni tych lat, teraz można tu przyjechać turystycznie co wcześniej absolutnie nie było możliwe. Zapraszamy. Otworzyły się tu kina, których przez bardzo wiele lat nie było, zawitały duże imprezy sportowe i rozrywkowe z bardzo znanymi nazwiskami, koncerty światowych gwiazd. Ja mogę prowadzić auto, co wcześniej było absolutnie zakazane. Wciąż nie kupię tu wieprzowiny i alkoholu, które są tu nielegalne ani tamponów - nie wiem dlaczego, najbardziej brakuje mi szerokiej gamy wód mineralnych od Kingi Pienińskiej po Muszyniankę, którymi raczę się gdy przylatujemy do Polski. Różne rzeczy, "dziwne" sytuacje tutaj przestały mnie z czasem aż tak bardzo dziwić i zaskakiwać, choć nadal bardzo często obserwujemy "zjawiska", których człowiek by nie wymyślił a one się dzieją. Gdybym miała odwagę sceniczną i naturę komediową napisałabym stand up o życiu tutaj, bo czasem jest nam tylko do śmiechu gdy ręce opadają.

Kiedyś, gdy mówiliśmy, że mieszkamy w Arabii słyszeliśmy pytanie - w Dubaju? Teraz czasem słyszymy - tam gdzie Ronaldo? Ronaldo nie spotkaliśmy ale w Jeddah byliśmy na meczu FC Barcelony, w którym zagrali Wojciech Szczęsny i Robert Lewandowski (po świetnej obronie uczyliśmy trzech arabskich kibiców wymawiać nazwisko tego pierwszego). Tak, kobiety mogą oglądać na trybunach wydarzenia sportowe, więc jak tylko trafia się taka możliwość to chętnie z niej korzystamy. 


Gdy po Świętach żegnaliśmy się z rodzinką, usłyszałam bardzo miłe, zaskakujące słowa, prośbę - pisz, pisz. Słów było więcej, bardzo miłych, niespodziewanych. Dziękuję, nadal jest mi miło. Chciałam tylko powiedzieć, zachęcić - mówcie ludziom miłe rzeczy. Jeśli spotkacie na swojej drodze człowieka, który dobrze wykonuje swoją pracę, powiedzcie mu to. Smakuje Wam obiad w domu, stołówce, restauracji? Pochwalcie. Odbierając resztę i paragon od osoby, która Was obsługuje w sklepie podziękujcie i życzcie miłego dnia, powiedzcie sąsiadce dzień dobry, miłego dnia. Jeśli ktoś nie zrobi czegoś dobrze, ale wiesz, że bardzo się starał też znajdź miłe słowo w naszym jakże bogatym słowniku języka polskiego.  

Czasem małe, drobne, miłe słowo może zrobić wiele dobrego, nigdy nie wiadomo z jakimi "demonami" mierzy się ta druga osoba. 

Happy New Year! 

czwartek, 9 czerwca 2022

Ku przestrodze

Opowieść o tym jak dostałam perfumy w których zakochałam się już dawno dawno dawno temu, a tak naprawdę jest to historia jednego zdjęcia. 

Ponad tydzień wolnego, dawno nigdzie nie byliśmy poza tym Pan Mąż może wykorzystać zniżkę pracowniczą na bilety lotnicze.. kuszące... no więc dajemy się skusić. 

Lądujemy w Londynie, który, niestety i ku naszemu zdziwieniu, wita nas zimnem odczywalnym na tyle, że zbaczamy spod Buckingham Palace by kupić ciepłe kurtki i czapki, Starszy kupuje nawet rękawiczki. 

Codzienie wychodzimy po śniadaniu z hotelu i wracamy do niego późnym popołudniem zadowoleni, choć zmęczeni. Miasto zwiedzamy "z buta" wspomagając się na dłuższych trasach idealnie funkcjonującą komunikacją miejską. Przez chwilę mamy pomysł by złapać tradycyjną czarną taksówką, ale na chłopcach nie robią one żadnego wrażenia, poza tym nasze Oysterki wciąż są zatankowane a google maps okazuje się bardzo pomocnym narzędziem w ogarnięciu transportu (o ile szybko człowiek zrozumie, że nawet patrząc na elektroniczną mapę trzeba pamiętać o lewostronnym ruchu).

Londyn na urzekł, zaczarował, stamtąd do Paryża wybraliśmy się pociągiem. Jest to naprawdę ciekawa i nie tak męcząca alternatywa dla samolotów, którymi przecież podróżujemy częściej i więcej niż pociągami. 

Pomimo tego, że komunikacja miejska w Paryżu podobno jest równie łatwa do obsługi jak londyńska, Pan Mąż decyduje się na wynajem samochodu. Wycieczkę zaczynamy przecież od Disneylandu, który znajduje się kawałek drogi za miastem. Gdy docieramy do wypożyczalni okazuje się, że nasz samochód - pomimo tego, że opłacony - wypożyczono komuś innemu, bo nie przyjechaliśmy o 10 rano jak było w rezerwacji. Dobra, bierzemy co zostało. Po kilkunastu minutach dostajemy papiery, klucz, bilet wyjazdu z parkingu, pan zaprowadza nas do windy, każe zjechać na dół, good baj. A auto to sobie państwo znajdą. 

Przeszukujemy parking, najpierw próbujemy dostać się do innego auta tej samej marki ale jednak nasz klucz go nie otwiera, otwiera się jakieś inne. Auto widać używane, poobijane, poobcierane, pytam Pana Męża - się nie martw, wszystko jest tam w dokumentach odnotowane. 

Pakujemy bagaże, Pan Mąż naciska guzik start, światełka na pulpicie się świecą ale rakieta nie startuje. Próbuje jeszcze raz, drugi, ja próbuję, no cisza jak makiem zasiał, nie odpala. 

Pan Mąż rusza do windy po kogoś z obsługi a ja robię coś co okaże się bardzo ważną rzeczą podczas naszej podróży. Ale o tym później. 

Przychodzi pani, wsiada do auta, naciska guzik start, światełka na pulpicie się świecą ale rakieta nie staruje a pani mówi - działa. To hybryda. 

Wybucham śmiechem czując się idiotycznie. Pan Mąż aby być na 100% pewnym prosi - podjedzie pani kawałeczek do przodu. Auto bezgłośnie, bezwarkotnie rusza, faktycznie. Omajgat. Śmiać się będziemy później. 

Ruszamy, jedziemy. Cicho, bezgłośnie, zupełnie inaczej. 

Hotel pod Paryżem urzeka nas na tyle, że przedłużamy pobyt, by przez kolejny po tłumnym szaleństwie Disneylandowym po prostu nie robić nic, nic w tłumie, nic w biegu, kolejce czy w pośpiechu, chłopców cieszą patyki i dmuchawce znalezione na łące a my czujemy jak taki normalny spokojny dzień był nam potrzebny. 

Na zwiedzanie Paryża zostaje więc o jeden dzień krócej, bookujemy hotel przy samym lotnisku, decydujemy oddać samochód już rano a do hotelu wrócić komunikacją miejską. 

Podjeżdżamy pod punkt oddawania aut, pani ogląda, notuje, porównuje, schyla się i pokazuje ogromną głeboką rysę.. Pan Mąż od razu przechodzi do obrony mówiąc dobitnie, że przecież wszystko jest zaznaczone w dokumentach. Pani ogląda, zagląda, porównuje, przecząco kręci głową. 

A wtedy ja, cała na biało, ze swoim wait, wait, wait wkraczam do akcji. 

Telefon, galeria, minaturki fragmentów owego auta, pokazuję tak by pani widziała, że mam tego więcej, wybieram to jedno konkretne i mówię, że zrobiłam je w garażu przy odbiorze auta, przykładam do oryginału by zobaczyła, że nie poprawiliśmy. Pani tylko prosi o pokazanie daty i godziny zrobienia zdjęcia. Wszystko się zgadza. Nie sprawdza już nic więcej. 


Pan Mąż: Kochanie możesz sobie zażyczyć co tylko chcesz.

Ja: A mogę chcieć perfumy? 


środa, 11 maja 2022

Kontynuuj...

 Właśnie znalazłam w skrzynce mailowej komentarz, krótki acz treściwy - kontynuuj... 

Ostatni post datowany na rok 2018.. Co oznacza, że w tak zwanym międzyczasie minął już cały 2019, dwudziesty, dwudziesty pierwszy - szmat czasu. Wow. 

Nie pamiętam już nawet dlaczego przestałam pisać. Prawdopodobnie ten mijający szybko czas miał dla mnie coś innego, sprawy odkładane na później straciły poczucie upływającego czasu, a może wszystko do tej pory nowe, dziwne, inne i zadziwiające stało się dla mnie normalne? 

Przejrzałam zdjęcia zrobione przez ostatnie lata, te zdjęcia mówią, że wydarzyło się dużo i o tak wielu rzeczach można było napisać. 

Przy różnych innych dostępnych środkach komunikacji, nie zdawałam sobie sprawy z tego, że ktoś tu jeszcze jest ☺☺


poniedziałek, 3 września 2018

Witaj szkoło


Za nami pierwszy dzień w szkole po wakacjach. Jedziemy by dowiedzieć się co się zmieniło, a zmiany są spore. Młodszy przechodzi do klasy Y3, czyli to już wyższa szkoła jazdy, znaczy nauki tzw. Upper Primary, która mieści się w innym budynku niż Lower Primary, do której chodził wcześniej.
Wiesz Młodszy, teraz będziesz miał naprawdę dużo nauki a ja to już zupełnie najwięcej.

Co roku we wszystkich klasach zmienia się nauczyciel prowadzący oraz skład klasy, dzieci co roku są mieszane na nowo. Sprawdzamy na liście, kto będzie teraz wychowawcą Starszego, on przelatuje palcem po swojej liście i widzę ogromny uśmiech na jego twarzy, mamo to jest najlepsza rzecz w tej szkole, mój najlepszy przyjaciel też jest w tej samej klasie co ja.
Cała reszta nie ma znaczenia.
Chodźmy mamo jeszcze do kafeterii na czekoladowe ciasteczka.
Przechodzimy później korytarzem by zlokalizować ich nowe klasy, Starszy grzecznie wita się ze swoją poprzednią nauczycielką, za chwilę spotyka kolegę, który jak się okazuje też będzie w tej samej klasie.
Mamo, to ja już idę, pa.
I idzie, roześmiany znika z kolegami na boisku.
Idę ze Młodszym do sali, gdzie zbierają się wszystkie klasy trzecie. Dużo dzieci, jeszcze więcej rodziców. Przejście do klasy trzeciej to jednak duże przeżycie, no i można już w trakcie przerwy chodzić do stołówki, samemu wychodzić po lekcjach. Młodszy wypatruje w tłumie swoich znajomych, ale okazuje się, że z jego poprzedniej klasy jest z nim tylko jeden kolega i kilka dziewczynek. Ustawiają się razem w rzędzie, gada i śmieje się z kolegą, dobrze, że jest chociaż jeden.
Jakaś nauczycielka wchodzi na scenę i słyszymy: kochani rodzice dziękujemy, że przyprowadziliście do nas swoje dzieci, teraz prosimy pożegnać się, zostawiacie je w naszych, dobrych rękach, dzieci sobie poradzą.
Dzieci sobie poradzą... jak przypominam sobie sceny z przedszkola, to czasem rodzice gorzej radzili sobie z rozstaniem niż dzieci. Niektóre mamy przytulają jeszcze swoje pociechy, odchodzą ze łzami w oczach. Młodszy macha mi tylko między jednym słowem do kolegi a drugim, no to pa mamo, możesz już iść.
No to idę.
Gdy ich odbieram po lekcjach, Starszy oznajmia, że jego pani jest bardzo miła, siedzi w ławce ze swoim najlepszym przyjacielem i że z matematyki sobie świetnie poradził z testem.
Młodszy też wydaje się być zadowolony chociaż mów trochę mniej, mamo, tylko najgorsze jest to, że teraz nie mam tych lekcji gdzie jest tylko kilka dzieci w klasie i mieliśmy dziś dużo pisania i też bardzo dobrze zrobiłem math, i wiesz mamo, to było takie eeeeaasyyyyy.
I najlepsze w tym pierwszym dniu jest to, że nic nie mamy zadane. 
Cieszę się, że chłopcy mają taką fajną szkołę.


sobota, 1 września 2018

O powrotach i o kotach

Naładowani pozytywnymi przeżyciami, wrażeniami, spotkaniami, rozmowami, pięknem polskich lasów, łąk, jezior, gór wróciliśmy do domu. Home sweet home...
Rozglądam się po kuchni, która wydaje mi się dużo większa niż była kiedyś, takie złudzenie, odzwyczajenie, bo to przecież wciąż jest ta sama kuchnia, tylko przestrzeni więcej; tu wszystko jest duże, większe.
Rozsiadam się w fotelu z poranną kawą nie musząc nic.
Mamo, a kiedy znów polecimy do Polski?
Chyba ich rozumiem i wiem, że pewnych rzeczy, miejsc, osób nic im tu nie zastąpi, pozwalam więc chłopcom na płacz, smutek i tęsknotę, a potem wspominamy, śmiejemy się i cieszymy wspomnieniami, wszystkimi bez wyjątku.
Mamo, ciekawe czy moi najlepsi koledzy ze szkoły wciąż mnie pamiętają.
Na pewno kochanie, z całą pewnością cię pamiętają.

Przywitały nas w domu dwa kocury, ten mniejszy podczas naszej wakacyjnej nieobecności urósł tak, że gdyby nie zbieżność łat na futrze z tym co pamiętałam sprzed kilku tygodniu mogłabym pomyśleć, że to nie jest ten sam kot. Nie pisałam o nim, to taki maluch, który będąc małą kupką nieszczęścia miał (chyba, raczej a może nawet z całą pewnością) kupę szczęścia i trafił pod nasz dach, inaczej podzieliłby los biednych futrzastych żebraków.

Po dzikich kocurach, które okolice naszego domu traktują chyba w kategoriach swojego terytorium o które walczą i zaciekle bronią, widać było, że sezon wakacyjny, urlopowy, upalny jest w pełni – więc i ze zdobyciem pożywienia musiało być słabo. Wychudzone, wygłodniałe, wpatrywały się w nas wzrokiem pełnym nadziei na coś do jedzenia lub do picia. Osłabiona, brudna Jedzonka ze swoimi dziećmi (Szczurkiem i Bratem Szczurka, który chyba tak naprawdę jest jego siostrą) usiadła przed drzwiami, można jej było żebra policzyć, nie miała nawet siły piszczeć. Przebieguś przestał się pojawiać krótko przed naszym wyjazdem wakacyjnym, a chłopcy nie dopuszczając do siebie myśli, że mogło przytrafić mu się coś złego, tłumaczą sobie nawzajem, że na pewno przeprowadził się na inne terytorium, może nawet się ożenił, Miauczka nie widać już od kilku miesięcy bo na pewno też się gdzieś przeprowadził, Młodszy za nim tęskni bo to był jego ulubiony kot. A ciekawe co się stało z Grubą? Wszystkie dzikie koty na naszej dzielni mają swoje imiona.



Chociaż podczas naszego pobytu w Polsce pogoda dopisała, musimy na nowo przyzwyczaić się do upału, który niestety nie zachęca do przedpołudniowych spacerów a z wyjściem na basen też wstrzymujemy się do czasu aż słońce będzie znacznie niżej na niebie a nawet całkiem zniknie. Przy blasku księżyca i sztucznego oświetlenia wokół basenu chłopcy żartują ze mnie – mamo wskakuj, ale uważaj bo woda jest bardzo zima, mróz! Udają, że się trzęsą. Wskakuję by się ochłodzić, a woda ciepła jak w jacuzzi, tylko bąbelków brak, miałam się ochłodzić a krople potu wyskakują mi na nosie.

Kilka dni później spotykam po południu przy basenie koleżankę z dziećmi - rówieśnikami chłopców. Opowiada mi o swoich wrażeniach z Francji, pierwszy raz była w Europie. Wiesz, że w toaletach, przy sedesie nie było prysznica? A moje dzieci nie umieją sobie do końca poradzić samym papierem toaletowym, na szczęście mój mąż zabrał z domu taki przenośny prysznic, tylko nam się zepsuł po dwóch dniach, ale w jednym hotelu był, tylko woda zimna i weź się taką podmyj. I wiesz co jeszcze? Podobał mi się taki fajny ciepły stand w łazienkach, wiesz, taki na ścianie, nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałam, można było rozwiesić mokre ubrania, ręczniki.
A dla mnie ten wąż zainstalowany w każdej toalecie był czymś nowym, gdy tu przyjechałam, czasem dziwił mnie brak papieru toaletowego w kabinach i wiesz, brakuje mi czasem takiej naprawdę zimnej wody w kranie. A te standy w łazienkach, to wiesz, że u nas coś takiego wisi pod w każdym pokoju pod oknem? Zimą ogrzewamy tym mieszkania. Wy macie w każdym domu klimatyzatory a my kaloryfery.
Naprawdę? Interesujące. I wiesz co? Nie wiedziałam o tym, ale powiedziano nam w hotelu, że trzeba bardzo uważać na złodziei kieszonkowych.
Niestety; a tutaj czasami zostawię plecak gdzieś przy rowerze albo na stoliku przy placu zabaw; mówiłam ci, że czuję się tu bezpiecznie.
I spacerowaliśmy przy takich wąskich ulicach, bardzo ładne, jakby poukładane z kamieni, bardzo ciekawe, zupełnie inne. Tyle nowych rzeczy, tyle innych rzeczy. I tylu ludzi chodzi, nie jeżdżą tylko chodzą. Ty też tyle chodzisz, dużo spacerujesz?
Tak, to znaczy staram się. Tam gdzie można to raczej chodzimy pieszo, na zakupy też, a i torby z zakupami często przynosimy ze sklepu do domu.
Tam we Francji też trzeba wszystko robić samemu, spakować zakupy, zanieść do samochodu, wiesz, bo my przecież tutaj to trochę żyjemy jak Royal Family. Za kilka Riyali możesz mieć zrobione wszystko, spakowane do toreb, zaniesione i zapakowane do auta. Tylko wiesz co? Pokoje jakieś takie małe, a podobno ten w którym mieszkaliśmy był największym jaki mają w hotelu. 
Wiesz, tutaj wszystko jest duże, większe.
Za rok będę wiedziała lepiej jak się przygotować. Zabierzemy ze sobą dwa prysznice.

środa, 6 czerwca 2018

Osobisty post urodzinowy


No i stuknęło.
Cieszę się, że jesteś, że pamiętasz, i tak myślę sobie, że dziś nie potrzebuję wyszukanych formułek, wyniosłych sentencji, bo nawet w tradycyjnym „wszystkiego najlepszego” możemy się rozminąć, gdyż Twoje i moje poczucie tego co dla mnie najlepsze, mogą się wykluczać. Nie od otrzymanych życzeń zależą przecież moje wybory.
Czy byłabym dziś chora gdyby nikt nie życzył mi dużo zdrowia? Czy byłabym tu gdzie jestem gdyby nikt mi nie życzył szczęścia i spełnienia marzeń? Czy wiecznie wkurzałabym się na moich najbliższych gdyby nikt mi nie życzył pociechy z męża i dzieci? Czy byłabym Tomkiem, gdyby więcej osób życzyło moim rodzicom – żeby się chłopak urodził? 

Poza tym urodziny to nie moje święto, to święto tych, dzięki którym tu jestem. 

Gdyby moi rodzice pewnego dnia a może wieczora czy nocy, nie powiedzieliby TAK mojemu istnieniu, gdyby powiedzieli to TAK innego dnia, miesiąca, roku to nie byłabym sobą, to nie byłabym ja. Gdyby mój dziadek nie spotkał babci a pradziadek brababci... Cóż, swoje istnienie tak naprawdę zawdzięczam całej długiej, bardzo długiej historii osób, którzy mogli dokonać innych wyborów a nie dokonali. To dzięki różnym, szczęśliwym i tragicznym zbiegom zdarzeń i sytuacji, które swój początek i drogę zaczęły bardzo dawno temu, dane mi było rozwijać się przez dziewięć miesięcy wraz z biciem serca mojej Mamy i przyjść na świat między jednym meczem a drugim a później przeżyć naprawdę niesłabe czterdzieści lat.
Więc wszystkie najlepsze życzenia, kieruję tego dnia do tych, dzięki którym tu jestem, którzy dali mi życie, którzy się na mnie zdecydowali, bo przecież nie musieli - moim Rodzicom, Mamie i Tacie. Dziękuję, bardzo wam kochani dziękuję.
Jeśli ich spotkacie, przekażcie im życzenia z okazji moich urodzin, a mi, tego dnia wystarczy „dobrze, że jesteś”, pod warunkiem, że naprawdę tak uważasz.

wtorek, 5 czerwca 2018

Kidzania - miejsce dla dzieci


Już jakiś czas temu zabraliśmy chłopców do Kidzanii, miejsca stworzonego dla dzieci a mieszczącego się w jednej z galerii handlowych. Nie mieliśmy wcześniej do czynienia z tego rodzaju formatem, więc też nie za bardzo wiedzieliśmy czego się tam spodziewać. Ot, zostaniemy godzinkę, może dwie jeśli się chłopcom spodoba.
O majgat!



Kidzania to, można powiedzieć małe miasteczko, dwupiętrowe, z różnymi punktami, lokalami, w którym dzieci na około 10-15 minut mogą wcielić się w różne role – pilota, policjanta, strażaka, lekarza, ratownika medycznego, kucharza, kierowcy, artysty, fryzjera, pracownika produkcji, kuriera, reżysera, sprzedawcy albo klienta w supermakecie i wiele innych.
Na dzień dobry udajemy się do banku, żeby wymienić czek w kasie i otrzymać lokalną walutę Kidzosy, wow jesteśmy bogaci. Zobaczmy, co z tą kasą możemy zrobić? Oczywiście wydać.
Pieniądze można łatwo wydać np. w fabryce Coca-Coli, mleka, soków, gdzie dziecko uczestniczy w mikroprocesie produkcji, a na koniec otrzymuje zrobiony przez siebie napój, można zrobić własnoręcznie pizzę, pojeździć samochodem, polatać samolotem ok, symulatorem samolotu, jest tego naprawdę dużo. Przy takim szaleństwie kasa się szybko kończy ale przecież nie możemy już wyjść, przecież nie zobaczyliśmy jeszcze wszystkiego. Okazuje się też, że jest dużo miejsc, w których pieniądze można zarobić – "pracując" w szpitalu, w straży pożarnej, policji, w supermarkecie, na stacji benzynowej (dziecko, które obsługuje dystrybutory na koniec pracy dostaje zarobione pieniądze natomiast dziecko, które samochodem jeździło musi za tę atrakcję zapłacić swoimi kidzosami), przy czym jednorazowo, więcej się wydaje niż zarabia, więc to dziecko decyduje czy go na daną atrakcję stać, czy powinien jeszcze iść gdzieś do pracy. Gdy chłopcy załapują sens i logikę chwytają się wszystkich zajęć, w których można zarobić, później Starszy chce tylko zarabiać a Młodszy już by najchętniej powydawał ;)








W naszej opinii, wszystko jest przygotowane z dużą dbałością o detale, stanowiska pracy i zabawy są naprawdę profesjonalnie przygotowane, nawet wyposażenie gabinetu dentystycznego sprawia wrażenie jakby był w mniejszej skali odwzorowaniem tego co znamy z życia. Mała drukarnia produkuje prawdziwe kartony, które później będą wykorzystane przy produkcji np. soków, a dzieci pracujące w tym czasie w firmie transportowej dostarczają je zgodnie z otrzymaną specyfikacją, tutaj żadna praca nie idzie na marne.
Po jakimś czasie my już jesteśmy zmęczeni i chcielibyśmy wracać ale chłopcy mają jeszcze tyle planów, ostatecznie zostajemy tam znacznie ďłużej niż na początku planowaliśmy a i tak nie spróbowaliśmy wszystkiego.

Następnego dnia rano, chłopcy znikają i bawią się na podwórku, po niecałej godzinie wracają mokrzy, z wypiekami i uśmiechami na twarzy.
Mamo, tato, umyliśmy samochody.
Fantastycznie, dziękuję.
Teraz już nie musicie płacić panu ogrodnikowi, my możemy myć auta i zarabiać swoje pieniądze.

Nie ma wątpliwości, że dzieci najlepiej uczą się przez zabawę. Lekcja odrobiona :)