Życie weryfikuje,
zdarzało mi się to mówić znajomym, na tyle często, że widocznie
coś w tym jest, bo ostatnio taka weryfikacja wróciła bumerangiem
od jednej życiowo zweryfikowanej koleżanki. A nie mówiłam?
Mówiłam.
Mnie też życie
weryfikuje raz na jakiś czas. I bardzo dobrze.
Jeszcze rok temu
płakałam, prosiłam, żeby podziękował, zrezygnował z tych
rozmów kwalifikacyjnych, żeby nigdzie nie jechał bo i ja ruszać
się nigdzie nie zamierzam, że to terroryści, pustynia, piach, kobiety, zamaskowane
bez praw do niczego, bo przecież dobrze jest jak jest i jest ok,
prawda?
Prawda, nieprawda, dziś nie żałuję a powiem nawet, że bardzo się cieszę. Nie żałuję też tamtych łez i złości i wewnętrznych walk, które toczyłam sama ze sobą i przy wsparciu bliskich mi osób. Przecież wszystko dzieje się po coś.
Prawda, nieprawda, dziś nie żałuję a powiem nawet, że bardzo się cieszę. Nie żałuję też tamtych łez i złości i wewnętrznych walk, które toczyłam sama ze sobą i przy wsparciu bliskich mi osób. Przecież wszystko dzieje się po coś.
Ktoś pyta – ale jak ci
tam jest, tylko tak naprawdę? Naprawdę jest dobrze, i ja naprawdę
nie narzekam – serio, serio. Czasem owszem, zdarzy mi się mieć
gorszy dzień (szczególnie przed okresem, lecz na szczęście dzięki
mojemu ulubionemu Rodzeństwu, nie muszę nieznośnie znosić go przy
takich upałach hehe), zdarzy mi się być niemiłą, nieuprzejmą,
warknąć na Pana Męża czy z braku sił i ochoty na nic, pozwolić
dzieciom na to, na co nie pozwalam im często; ale i wcześniej tak
było! Więc, widocznie tak mi się zdarza, bez względu na
temperaturę, porę roku, dzień tygodnia czy położenie
geograficzne.
Dzieci, przy odpowiednim wsparciu, stosunkowo szybko się adaptują w nowym środowisku, co zresztą słyszę tutaj dość często. Gdy ostatnio na szkolnej
uroczystości jedna z mam żaliła się, że boi się o córkę, bo
ona jest taka nieśmiała, spokojna, nie lubi zmian a od września czeka ją
nowa szkoła, nowe koleżanki, nowy nauczyciel, mówię – spójrz
na moich chłopców, oni obaj musieli zaadaptować się w nowej
szkole, z nowymi kolegami, z nowymi nauczycielami, na dodatek - w
nowym kraju, w innych warunkach klimatycznych, bez znajomości języka
i dali radę! Wszystkie panie uczestniczące w tej rozmowie zaczęły
się śmiać, a tamta mama powiedziała – tak, to jest najlepsza
motywacja jaką usłyszałam. Proszę bardzo!
Dzieci uczą się też trochę inaczej niż dorośli. Do dziś pamiętam traumę odpytywanki
przez nauczyciela angielskiego z nieregularnych czasowników, których uczyliśmy się pisać a nie wymawiać, bo tak naprawdę wcale nie uczyliśmy się mówić ani słuchać. Swoją drogą
sposób nauczania języków obcych w mojej klasie, ehhh, szkoda słów.
Niedawno, przez kilka tygodni, przychodził do chłopców nauczyciel angielskiego, chłopcy nazwali go – Pan Gubernator. Rodowity Brytyjczyk, z piękną "kluchową" angielszczyzną jak w Nothing Hill czy Sherlocku, musiałam się mocno starać by zrozumieć co do mnie mówił, podczas gdy on nie starał się mówić tak, by zostać zrozumianym przez takiego obcokrajowca jak ja. Cóż, akcent, rzecz nabyta, a ja w gratisie miałam parę minut konwersacji. Natomiast, bardzo podobało mi się jego podejście, sposób w jaki uczył dzieci, nawet jeśli, patrząc z boku, nie wyglądało to na typowe lekcje. Razem budowali z klocków, oglądali książki, pojazdy, w trakcie takich zabaw poznawali alfabet, krótkie słówka, on o coś pytał, a oni na miarę swoich możliwości odpowiadali. Po każdej lekcji streszczał co robili, na jakim problemie bądź zagadnieniu chciał się skupić, oraz dawał mi wskazówki na co zwracać uwagę, jak samemu się z nimi bawić by zabawa miała też dodaną wartość edukacyjną, podsuwał pomysły, dzięki którym on będąc dzieckiem się uczył. Gdy na samym początku próbowałam wtrącać swoje – słuchajcie, uważajcie, zajmijcie się lekcją, uspokajał mnie – spokojnie, damy sobie radę, nawet jeśli jeden czy drugi gdzieś odchodzi a ja go zawołam, to wraca. Chce pójść ci o czymś powiedzieć? Ok, za chwilę i tak do mnie wróci. Zobaczysz będzie dobrze. To są przecież dzieci.
Niedawno, przez kilka tygodni, przychodził do chłopców nauczyciel angielskiego, chłopcy nazwali go – Pan Gubernator. Rodowity Brytyjczyk, z piękną "kluchową" angielszczyzną jak w Nothing Hill czy Sherlocku, musiałam się mocno starać by zrozumieć co do mnie mówił, podczas gdy on nie starał się mówić tak, by zostać zrozumianym przez takiego obcokrajowca jak ja. Cóż, akcent, rzecz nabyta, a ja w gratisie miałam parę minut konwersacji. Natomiast, bardzo podobało mi się jego podejście, sposób w jaki uczył dzieci, nawet jeśli, patrząc z boku, nie wyglądało to na typowe lekcje. Razem budowali z klocków, oglądali książki, pojazdy, w trakcie takich zabaw poznawali alfabet, krótkie słówka, on o coś pytał, a oni na miarę swoich możliwości odpowiadali. Po każdej lekcji streszczał co robili, na jakim problemie bądź zagadnieniu chciał się skupić, oraz dawał mi wskazówki na co zwracać uwagę, jak samemu się z nimi bawić by zabawa miała też dodaną wartość edukacyjną, podsuwał pomysły, dzięki którym on będąc dzieckiem się uczył. Gdy na samym początku próbowałam wtrącać swoje – słuchajcie, uważajcie, zajmijcie się lekcją, uspokajał mnie – spokojnie, damy sobie radę, nawet jeśli jeden czy drugi gdzieś odchodzi a ja go zawołam, to wraca. Chce pójść ci o czymś powiedzieć? Ok, za chwilę i tak do mnie wróci. Zobaczysz będzie dobrze. To są przecież dzieci.
Żałowałam, że nie
trafiłam na niego dużo wcześniej, że nie uczy w chłopców
szkole, bo sensowny nauczyciel stanowi ogromną część sukcesu.
Tydzień temu
pojechaliśmy na urodziny żony szefa Pana Męża. Gdy dojechaliśmy
na miejsce nikogo jeszcze nie było poza nami i jubilatką z mężem.
Starszy rozejrzał się i zapytał – why nobody is here?
(dlaczego nikogo tu nie ma), wszedł kolega Pana Męża ze swoją
żoną (moją towarzyszką cotygodniowych pieszych wycieczek do
sklepu), przywitali się, usiedli przy stoliku a Starszy zaczął jej
opowiadać o uroczystości w szkole: today przedstawienie in
my school, I was a giant. Potem
rozkręcił się, a koleżanka sama zachęcała go do rozmowy pytaniami, opowiedział o swoim kostiumie, piosence, torcie, że był czekoladowy i truskawkowy. Bez stresu, że coś powie źle, że może ktoś nie zrozumie. Całkowicie pewny siebie. Duma
rozpierała mnie od środka.
Gdy po weekendzie spotkałyśmy się by iść do sklepu, koleżanka wciąż była pod wrażeniem tego, jak Starszy się otworzył, jak ładnie opowiadał i tyle miał do powiedzenia, przecież graduation i strawberry to trudne słowa.
I choć wciąż śmieję się słysząc - mamo, zrób mi kanapkę and kakao, to tak, zdecydowanie jestem dumna słysząc jak się rozwija, buduje proste zdania, stara się i chce rozmawiać.
Gdy po weekendzie spotkałyśmy się by iść do sklepu, koleżanka wciąż była pod wrażeniem tego, jak Starszy się otworzył, jak ładnie opowiadał i tyle miał do powiedzenia, przecież graduation i strawberry to trudne słowa.
I choć wciąż śmieję się słysząc - mamo, zrób mi kanapkę and kakao, to tak, zdecydowanie jestem dumna słysząc jak się rozwija, buduje proste zdania, stara się i chce rozmawiać.
Może i dzieci nie łapią tak
szybko jak byśmy chcieli, miesiąc, dwa, kilka przebywania w obcojęzycznym
środowisku nie sprawi, że zaczną biegle mówić w innym języku
(choć prawdopodobnie natura zna i takie przypadki), lecz z całą pewnością
trzeba umieć je poprowadzić i wspierać na nowej drodze.
Rada numer jeden - pozwólcie dzieciom oglądać bajki w obcym języku.
Rada numer jeden - pozwólcie dzieciom oglądać bajki w obcym języku.
A życie? Zweryfikuje ;-)