wtorek, 16 maja 2017

Z wizytą

Nie wiem czy zawsze, ale tak – dobro wraca.
Chyba w ramach jakiejś formy odwdzięczenia się, mama jednego z chłopców z klasy Starszego zaprosiła nas do siebie do domu. Żeby nie popełnić żadnego „fo pa”, zapytałam czy powinnam coś przynieść, bo z racji „niebywania” w tutejszych towarzystwach, nie znam lokalnych zasad i zwyczajów, a nie chciałabym jednak zachować się głupio. Rozbawiona mama podziękowała i powiedziała, że nie ma takiej potrzeby, ona wszystko przygotuje. Mimo wszystko i żeby uwolnić się od pokusy, zabieram paczkę śliwek nałęczowskich w czekoladzie, które Pan Mąż wraz z połową walizki kawy i słodyczy przywiózł po Wielkanocy z Polski. Byłam ciekawa, podekscytowana, bo jak tu nie być gdy idzie się z wizytą do „tubylca”, kiedy można zobaczyć co kryje się za murami otaczającymi te duże domy.
Chłopcy udali się do pokoju dziecięcego, ja rozglądałam się po dużej przestrzeni domu, urządzonej ładnie, spokojnie bez ekstrawagancji, myśląc – a wydawało mi się, że to nasz dom jest duży.
Duża kuchnia z wyspą, ogromny salon, przestrzeń do zabawy dla dzieci wielkości naszego salonu, z trampoliną, dmuchanym zamkiem, sypialnie, dziecięce pokoje. Jeszcze jedna kuchnia i salon z tarasem piętro wyżej. Jest nawet i winda. Nie czuję się przytłoczona, bo atmosfera jest naprawdę domowa, rodzinna. Rodzina męża mieszka mocno po sąsiedzku.
Pani domu ciekawa moich odczuć dotyczących życia tutaj, podzieliła się też ze mną swoimi spostrzeżeniami z niedawnego pobytu w Europie, który bardzo jej się podobał: zdecydowanie, życie tam jest inne od życia tutaj, pomyślałam nawet, że mogłabym tak mieszkać, oczywiście byłoby to czymś w rodzaju wyzwania, bo jednak wszystko trzeba robić samemu.
Uśmiechnęłam się, to takie normalne przecież. Tutaj, dwójka dzieci, dwie opiekunki, pomoc domowa.
Zjadłyśmy smaczny obiad, dzieci domową pizzę, odruchowo chciałam pomóc z naczyniami ze stołu – nie ma potrzeby, zostaw, pani S. posprząta. No tak, nie jesteś do tego przyzwyczajona, prawda?
Prawda, prawda.
Było naprawdę miło, pan taksówkarz zadzwonił, czy ma po mnie przyjechać. Spojrzałam na zegarek – o majgat! Przyjemnie się zasiedzieliśmy.

Być może zakatarzony Pan Mąż przywiózł nam coś po świętach z Polski, może to efekt niedawnej burzy piaskowej, wypadkowa pogody, klimatyzacji, zmian temperatur i czegoś tam jeszcze – rozchorowaliśmy się. Najpierw Młodszy, potem mnie rozłożyło na dużo dłużej niż normalnie, na koniec Starszy. W Polsce przy takich objawach idę do apteki i wiem co chcę kupić. Tutaj mamy sprawdzoną na razie jedną klinikę, dzwonię – odzywa się głos w automacie, nie rozumiejąc nic a nic, słucham przez dwie minuty w oczekiwaniu, że może jednak odezwie się ktoś, kto poza gadaniem będzie także mógł posłuchać i odpowiedzieć. Nie jestem w stanie zrozumieć, czy automat powtarza w kółko ten sam komunikat, czy jest to dłuższy monolog po arabsku, instruujący mnie co powinnam zrobić zamiast wisieć tak niezrozumiale na linii. Googluję jeszcze inną przychodnię, dzwonię, pani mówiąca po arabsku przekazuje słuchawkę jeszcze jednej mówiącej po arabsku, która w końcu przekazuje do pana mówiącego po angielsku, mam nadzieję, że dobrze zrozumiałam - można przyjechać. W międzyczasie sprawdzam i przyswajam medyczne słownictwo. Trafiamy na bardzo sympatycznego lekarza (choć na wejściu czuję się zignorowana – good afternoon sir – i odnoszę wrażenie, że bardziej rozmawia z Panem Mężem a ja co najwyżej mogę sobie pogadać do obrazu), ogląda, osłuchuje, bada obu chłopców. Ostatecznie zwraca się też do mnie, chłopcy dostają po lizaku, jeszcze apteka, dom.

Kilkakrotnie odwiedzamy też stomatologa, który uświadamia nas, że zdrowo wyglądające zęby Starszego, kryją niestety sporo niezdrowości. Kilka wizyt, kilka plomb, pan doktor przekonuje nas do siebie tak bardzo, że wszyscy po kolei umawiamy się, żeby przejrzeć i ewentualnie zrobić porządek ze swoim uzębieniem. Ja siadam na fotel dzień po ostatnim leczeniu Starszego, pani asystentka pyta jak się czuje młody pacjent, chwilę rozmawiamy, ona stwierdza, że nasz język brzmi dla niej ciekawie, i nawet wieczorem w domu próbowała sobie powtórzyć to, co mówiłam po polsku do syna, dobrze to wymawiam – otwórz, szeroko?
Opowiadam Panu Mężowi – otwórz szeroko.. w sumie, to takie podstawy komunikacji.
Dopiero po chwili załapuję kontekst.

O majgat!  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz