Nie wiem czy zawsze, ale
tak – dobro wraca.
Chyba w ramach jakiejś
formy odwdzięczenia się, mama jednego z chłopców z klasy
Starszego zaprosiła nas do siebie do domu. Żeby nie popełnić
żadnego „fo pa”, zapytałam czy powinnam coś przynieść, bo z
racji „niebywania” w tutejszych towarzystwach, nie znam lokalnych
zasad i zwyczajów, a nie chciałabym jednak zachować się głupio.
Rozbawiona mama podziękowała i powiedziała, że nie ma takiej
potrzeby, ona wszystko przygotuje. Mimo wszystko i żeby uwolnić się
od pokusy, zabieram paczkę śliwek nałęczowskich w czekoladzie,
które Pan Mąż wraz z połową walizki kawy i słodyczy przywiózł
po Wielkanocy z Polski. Byłam ciekawa, podekscytowana, bo jak tu nie
być gdy idzie się z wizytą do „tubylca”, kiedy można zobaczyć
co kryje się za murami otaczającymi te duże domy.
Chłopcy udali się do
pokoju dziecięcego, ja rozglądałam się po dużej przestrzeni
domu, urządzonej ładnie, spokojnie bez ekstrawagancji, myśląc –
a wydawało mi się, że to nasz dom jest duży.
Duża kuchnia z wyspą,
ogromny salon, przestrzeń do zabawy dla dzieci wielkości naszego
salonu, z trampoliną, dmuchanym zamkiem, sypialnie, dziecięce
pokoje. Jeszcze jedna kuchnia i salon z tarasem piętro wyżej. Jest
nawet i winda. Nie czuję się przytłoczona, bo atmosfera jest
naprawdę domowa, rodzinna. Rodzina męża mieszka mocno po
sąsiedzku.
Pani domu ciekawa moich
odczuć dotyczących życia tutaj, podzieliła się też ze mną
swoimi spostrzeżeniami z niedawnego pobytu w Europie, który bardzo
jej się podobał: zdecydowanie, życie tam jest inne od życia
tutaj, pomyślałam nawet, że mogłabym tak mieszkać, oczywiście
byłoby to czymś w rodzaju wyzwania, bo jednak wszystko trzeba robić
samemu.
Uśmiechnęłam się, to
takie normalne przecież. Tutaj, dwójka dzieci, dwie opiekunki,
pomoc domowa.
Zjadłyśmy smaczny
obiad, dzieci domową pizzę, odruchowo chciałam pomóc z naczyniami
ze stołu – nie ma potrzeby, zostaw, pani S. posprząta. No tak,
nie jesteś do tego przyzwyczajona, prawda?
Prawda, prawda.
Było naprawdę miło,
pan taksówkarz zadzwonił, czy ma po mnie przyjechać. Spojrzałam
na zegarek – o majgat! Przyjemnie się zasiedzieliśmy.
Być może zakatarzony
Pan Mąż przywiózł nam coś po świętach z Polski, może to efekt
niedawnej burzy piaskowej, wypadkowa pogody, klimatyzacji, zmian
temperatur i czegoś tam jeszcze – rozchorowaliśmy się. Najpierw
Młodszy, potem mnie rozłożyło na dużo dłużej niż normalnie,
na koniec Starszy. W Polsce przy takich objawach idę do apteki i
wiem co chcę kupić. Tutaj mamy sprawdzoną na razie jedną klinikę,
dzwonię – odzywa się głos w automacie, nie rozumiejąc nic a
nic, słucham przez dwie minuty w oczekiwaniu, że może jednak
odezwie się ktoś, kto poza gadaniem będzie także mógł posłuchać
i odpowiedzieć. Nie jestem w stanie zrozumieć, czy automat powtarza
w kółko ten sam komunikat, czy jest to dłuższy monolog po
arabsku, instruujący mnie co powinnam zrobić zamiast wisieć tak
niezrozumiale na linii. Googluję jeszcze inną przychodnię,
dzwonię, pani mówiąca po arabsku przekazuje słuchawkę jeszcze
jednej mówiącej po arabsku, która w końcu przekazuje do pana
mówiącego po angielsku, mam nadzieję, że dobrze zrozumiałam -
można przyjechać. W międzyczasie sprawdzam i przyswajam medyczne
słownictwo. Trafiamy na bardzo sympatycznego lekarza (choć na
wejściu czuję się zignorowana – good afternoon sir – i
odnoszę wrażenie, że bardziej rozmawia z Panem Mężem a ja co
najwyżej mogę sobie pogadać do obrazu), ogląda, osłuchuje, bada
obu chłopców. Ostatecznie zwraca się też do mnie, chłopcy
dostają po lizaku, jeszcze apteka, dom.
Kilkakrotnie odwiedzamy
też stomatologa, który uświadamia nas, że zdrowo wyglądające
zęby Starszego, kryją niestety sporo niezdrowości. Kilka wizyt,
kilka plomb, pan doktor przekonuje nas do siebie tak bardzo, że
wszyscy po kolei umawiamy się, żeby przejrzeć i ewentualnie zrobić
porządek ze swoim uzębieniem. Ja siadam na fotel dzień po ostatnim
leczeniu Starszego, pani asystentka pyta jak się czuje młody
pacjent, chwilę rozmawiamy, ona stwierdza, że nasz język brzmi dla
niej ciekawie, i nawet wieczorem w domu próbowała sobie powtórzyć
to, co mówiłam po polsku do syna, dobrze to wymawiam – otwórz,
szeroko?
Opowiadam Panu Mężowi –
otwórz szeroko.. w sumie, to takie podstawy komunikacji.
Dopiero po chwili załapuję
kontekst.
O majgat!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz