poniedziałek, 27 listopada 2017

Przychodzi baba do lekarza

Tutaj też się choruje. Odnoszę nawet wrażenie, że tutaj trwa to dłużej (przynajmniej w moim przypadku). Nie bez winy jest z pewnością ciągła zmiana temperatur otoczenia – upał, klimatyzacja, upał, klimatyzacja, plus jakieś wirusy, które otaczają nas dookoła.
Ostatnio Młodszy powiedział, wiesz mamo czego mi brakuje w Arabii? Czego kochanie? Lasów, bardzo mi brakuje lasów.
O tak! Lasy. Mi też ich tu bardzo brakuje. Każda chwila spędzona w leśnym mikroklimacie zawsze, bez wyjątku, miała bardzo dobry wpływ nie tylko na nasze samopoczucie ale też i na drogi oddechowe.

W pierwszej kolejności poszłam do lekarza z chłopcami, mój stan nie był na tyle nie do zniesienia, żeby zaprzątać głowę jakiemuś lekarzowi czy lekarce.
Kiedyś, lata temu, umówiłam się z moją ulubioną Ewunią w Warszawie, to było jeszcze przed posiadaniem google maps i nawigacji w telefonie, więc przed wyjazdem przestudiowałam plan stolicy, a Ewa bardzo dobrze mi wytłumaczyła, że tu trzeba skręcić w lewo, tam w prawo, potem w lewo, na rondo, i w lewo albo w prawo, co swoim zwyczajem i tak pomyliłam, ale dotarłam. Gdy później jechałyśmy już w aucie razem, mówię – prowadź. I słyszę – teraz skręć w tę stronę, w tamtą, w moją, w twoją. Mówię – ale przez telefon wiedziałaś, która jest prawa a która lewa.
Bo się przygotowałam.

Więc i ja się przed każdą wizytą przygotowuję. Wszystkie podstawowe objawy mam w miarę „obcykane” po angielsku, a nawet jeśli nie mam, to jestem w miarę prostym językiem wytłumaczyć co moim dzieciom dolega.
Gorzej gdy nie zrozumiem pytania, hahaha.
Otóż w pobliskiej przychodni, do której zabrałam chłopców, poza standardowym (przed każdą wizytą, w każdej przychodni, w której byliśmy) mierzeniem, ważeniem, sprawdzeniem temperatury, pielęgniarka zrobiła bardziej szczegółowy wywiad.
- delivery normal? Pytające spojrzenie - ale o co chodzi? Delivery normal or (i tu padło słowo klucz, które powinno naprowadzić mnie na sens pytania, gdybym je dobrze usłyszała i skojarzyła w danym kontekście)?
Ponieważ już wtedy byłam chora to oczywiście uznałam, że nie dosłyszałam a tak naprawdę to pewnie nie zrozumiałam pytania. Cokolwiek to miało znaczyć palnęłam normal, bo do tej pory słowo „delivery” kojarzyło mi się z pocztą polską, dhlem i całą masą innych środków transportu, bądź łańcuchem logistycznym, a okazało się, że może także chodzić o poród.
Dopiero gdy pielęgniarka uzupełniała kartę Młodszego, coś zakliknęło i zrozumiałam swoją głupotę. Sprostowałam, pani pokreśliła w obu kartach, choć oczywiście nie miało to znaczenia dla aktualnego stanu zdrowia chłopców. Choć później pani doktor zapytała co było powodem tego, że miałam cięcie cesarskie, czyli caesarian.
Czy któryś z chłopców przebywał w szpitalu albo miał operację?
Starszy, jak był młodszy, miał jeden zabieg. I bądź tu mądry jaki. Pokazałam gdzie, jaka blizna została. Pani doktor pyta – cośtam czy cośtamcośtam? Poddaję się, wyciągam telefon, google, słownik. Pokazuję jej na wyświetlaczu i mówię, wtedy powiedziano mi, że to ma się tylko raz, więc prawie o tym zapomniałam. No tak, tylko raz, więc się nie powtórzy. Możesz na nowo zapomnieć, uśmiechnęła się lekarka.
Choć klinika bardzo miła i przyjazna, to jednak nie obsługiwana przez naszego ubezpieczyciela, więc żeby uniknąć procedur rozliczeniowych udało mi się zlokalizować kolejną, bardzo dobrą przychodnię, bo gdy wszystkie domowe metody nie przynosiły skutku a ja zaczynałam czuć się nie lepiej a odczuwalnie gorzej, przyszedł i czas na mnie.
Po raz kolejny przewertowałam słownik, w poszukiwaniu nowych, tym razem moich dolegliwości.
Jedną z nich, o której nie zamierzałam mówić lekarzowi, ale która bardzo śmieszyła moje dzieci było to, że nie czułam smaku. Bawiło ich to na tyle, że Młodszy przy obiedzie wyciągnął z lodówki ostry sos chili, Starszy przyniósł sproszkowane chili – mamo, skoro nie czujesz smaku to zjedz i wypij to! Chłopcy, cieszę się, że dostarczyłam Wam takiej rozrywki :) po czym na stole wylądowały wszystkie przyprawy, które chłopcom wydawały się albo ostre albo niesmaczne.
Gdy w weekend Pan Mąż zapytał czy wybierzemy się na obiad do naszej ulubionej restauracji musiałam odmówić, bo dla mnie nie zrobi różnicy, czy zjem coś co smakuje czy nawet nie smakuje.
A ponieważ w tamtym momencie przypomniała mi się wybitnie zrobiona ryba, jedna z lepszych, które jadłam w życiu, więc gdyby miało mnie ominąć podobne smakowe doznanie, to nie dziękuję, innym razem.

W poczekalni w przychodni przyszła miła pielęgniarka, przedstawiła się i poprosiła mnie do pokoju, żeby zrobić pomiary. Pielęgniarka siedząca przy komputerze: Proszę stanąć na wagę.
Czy mam zdjąć buty i abayę?
Nie, można zostawić.
Ale wtedy będę cięższa.
Głupi żart, ale zrozumieją kobiety bez względu na szerokość geograficzną i kolor skóry. Wszystkie zaczęłyśmy się śmiać.
Pan doktor gdy później weszłam do gabinetu, powiedział: wygląda pani na chorą.
Podejrzewam, że mówi pan to wszystkim swoim pacjentom.
Pan doktor, najwyraźniej rozbawiony prosi – so, tell me your story.
Podróże kształcą, doświadczenie uczy, ale diagnozę musiałam zapamiętać, bo nowe słówko nie znajdowało się wśród tych, które przygotowałam przed wizytą.
Antybiotyk, dwa syropy, tabletki jedne, drugie. Może pani odebrać leki w aptece na dole i proszę przyjść za pięć dni. Jakaś recepta, czy coś? To już w aptece na dole. Ok...
Zjeżdżamy windą do apteki, nawet nie muszę dużo mówić, pan drukuje naklejki z moim nazwiskiem, dawkowaniem i innymi informacjami. 
Ta przychodnia od razu staje się naszą ulubioną.

Pan Mąż pyta – ale lekarz był kobietą?
Nie, mężczyzną.
Hmmm, dziwne.

Mnie samą, już coraz mniej rzeczy zaczyna tu dziwić. 


poniedziałek, 6 listopada 2017

Halloween

Listopad, liść opadł.
Dopiero widząc zdjęcia znajomych uświadamiam sobie, że teraz w Polsce zakładamy czapki, cieplejsze kurtki i spacerujemy, biegamy po kolorowych liściach, których coraz więcej pod nogami niż na drzewach. U nas też trochę liści spadło ale wciąż jest ciepło, ciepło, gorąco, choć poranki i wieczory wydają się chłodniejsze, przyjemniejsze. W piątek nawet zabrałam chłopców rano na dłuższy spacer i co prawda wrócili z niego mokrzy, ale nie z powodu upału, mokre ubrania to po prostu skutek uboczny zabawy przy zraszaczach trawnika w parku.
W trakcie spaceru wciąż jeszcze wspominali i przeżywali wtorkowy Halloween, ich pierwszy w życiu i raczej nie ostatni, bo już nie mogą doczekać się przyszłorocznego. Do naszej zabawy przyłączyło się chyba dwadzieścia albo nawet dwadzieścioro dzieci, więc bardzo pokaźną grupką ruszyliśmy na trick or treat. Chłopcy założyli kostiumy, które przywieźliśmy ze sobą z Polski, wymalowaliśmy twarze, a wszyscy nasi towarzysze też wykazali się sporą inwencją kostiumową. Sąsiedzi z Danii, Francji, Libanu i nie wiem skąd jeszcze, po drodze spotykaliśmy innych przebierańców, życząc sobie wzajemnie happy Halloween, wymienialiśmy się informacjami gdzie warto a gdzie nie ma sensu iść, było naprawdę miło, wesoło i kolorowo. Jedna z sąsiadek poradziła by wybrać się w część compoundu zamieszkiwaną głównie przez Amerykanów i tam można powiedzieć co drugi, trzeci dom był przygotowany na takich jak my. Ponieważ sama wcześniej zrobiłam obchód by zlokalizować udekorowane domy więc mniej więcej wiedzieliśmy gdzie się udać by dzieci nie spotkało rozczarowanie. W tej "amerykańskiej" części dzieci pukały nawet do drzwi domów, które nie miały dekoracji i okazywało się, że i tam czekały ich smakołyki. Chłopcy z każdego najmniejszego cukierka cieszyli się niezmiernie a ze swoich ulubionych słodyczy oczywiście jeszcze bardziej. Niektórzy z przyjmujących nas, mieli chyba równie dobrą zabawę.  Podobno kilka lat wcześniej halloweenowych dekoracji było znacznie więcej, ale dla nas to i tak było dużo. Koleżanka, która też przygotowała się na świętowanie przyznała, że nie spodziewała się aż tylu dzieci, których przewinęło się przez jej dom około 70, ostatecznie musiała nawet uruchomić tajny schowek ze słodyczami swojego męża. Za rok, przygotuję się jeszcze lepiej – powiedziała uznając tegoroczne świętowanie za duży sukces.



Przed pójściem spać Starszy przygotował sobie z zebranych słodycze, które chciał zabrać do szkoły i powiedział: było super. Szkoda, że nie możemy cofnąć czasu, wtedy przestawiłbym go tak, by jutro znów był Halloween.