Za nami miło spędzony
weekend w Taif. Nauczeni ubiegłorocznym doświadczeniem (o majgat!
To już ponad rok minął!) tym razem już w czwartek wieczorem uzbrajamy
się w pełen bak, i w miłym towarzystwie zostajemy tam na cały
weekend. Weekend ani przez chwilę nie jest leniwy za to męczący,
naprawdę miło i przyjemnie męczący.
Nawigacja proponuje chyba
trzy trasy, nie należy jej jednak ślepo ufać i mimo wszystko
patrzeć na znaki, gdyż w pewnym momencie gdy mapa pokazuje,
by wciąż jechać prosto, na tablicach pojawiają się informacje, że
to droga tylko dla muzułmanów, musimy więc wybrać drogę FOR NON MUSLIM; pomimo
tego, że informacja ta jest na czerwonym, nie tak trudno ją
zignorować. Z odczuwalnym wyhamowaniem zjeżdżamy prawie w
ostatniej chwili.
Niestety, my
nie mamy wstępu do świętego miasta Mekki.
Przez następnych
kilkanaście kilometrów mijamy kilka znaków ostrzegających przed
zwierzętami gospodarskimi, jak widać niektóre kraje mają swoją
wersję tego znaku drogowego.

Chłopcy trochę
marudzili, dopytując kiedy w końcu dojedziemy do tego hotelu ;) ale
po poważnej rozmowie, nie bez bólu i żalu, zaakceptowali i
zrozumieli, że to nie hotel jest celem naszej wyprawy i jeszcze
zanim wysokościomierz w samochodzie naszych przyjaciół pokazał
prawie 1800m, śmiechom, żartom i zachwytom nie było końca –
mamo, jak tu pięknie, bardzo mi się tu podoba, bardzo mnie to
zachwyca, mamo czy możemy powspinać się po tych górach, to chociaż po nich pospacerować, a czy
możemy w następny weekend znów tu przyjechać?
Już przy pierwszym
postoju, Młodszy odkrył w sobie duszę odkrywcy. Zatrzymaliśmy się
na parę minut, gdzieś na poboczu, nieopodal wzniesień, kamieni i
jakiejś niedokończonej budowli i tam nasz syn odnalazł fragmenty
kości czaszki jakiegoś zwierzęcia, jeszcze z zębami. Mamo, możemy
pojechać jeszcze raz w te góry, żebym mógł poszukać kości?
Bardzo chciałbym zostać „arcychologiem” i bardzo marzę, żeby
odnaleźć prawdziwą czaszkę, taką ludzką. Nie mam pewności, czy takie
marzenie dobrze świadczy o nas jako rodzicach.
Chłopcy spokojnie mogli
dać upust swojej nowej pasji, gdy pojechaliśmy zobaczyć stary
turecki fort (który kilka lat temu został odbudowany), miejsce, jak
dowiedzieliśmy się od napotkanego tam przy okazji przewodnika ma
około 250 lat, natomiast skrywa dużo starsze skarby - wyryte w
kamieniu starożytne rysunki, które jak powiedział nam przewodnik
mogą liczyć nawet około 3000 lat. Wow! Tego właśnie dzieciom
było trzeba, nasi „eksplorerzy” ruszyli do akcji poszukiwania
rysunków na kamieniach - małpy, kozy, jaszczurki... Tu, nawet zardzewiałe stare puszki czy kapsle wydawały się być dla nich drogocenniejsze niż złoto czy diamenty. Podejrzewam, że ten kraj, do którego
nie jest wcale tak łatwo wjechać kryje naprawdę dużo skarbów; kto wie, może Młodszy będzie mógł kiedyś wrócić tu kiedyś z jakąś arcychologiczną
ekspedycją? Chyba, że jednak zostanie chemikiem albo youtuberem albo jubilerem, chociaż - jak twierdzi - wszystkie te zajęcia można ze sobą pogodzić.








Na sam koniec, dumni,
czerwoni na twarzach chłopcy przybiegli z prawdziwym skarbem –
zobaczcie co odkryliśmy! To starożytny dysk!
Poczułam się starsza
od Kleopatry ;-)
Tak jak do mnóstwa dzikich, ulicznych kotów w Jeddah się już przyzwyczaiłam, to
tutaj zobaczyliśmy więcej dzikich małp niż kotów.
Zatrzymaliśmy się w miejscu, gdzie chłopcy za niesymboliczne
dziesiątki Riyali mieli okazję przejechać się na grzbiecie
wielbłąda i w tym samym też miejscu spotkaliśmy żerujące na
przyjezdnych nie tylko stada dzikich małp, lecz także lokalnych
przedsiębiorców z torbą wypchaną reklamówkami z marchewkami, za
symboliczne 10 SAR.




Kolejny przystanek - plantacja róż, żałuję, że zapachu, który poczułam
wychodząc z auta nie da się uwiecznić na zdjęciu, duża
ilość małych, nierozwiniętych jeszcze, różowych kwiatków ma
dużą moc i w powietrzu czujemy wspaniały, delikatny z jednej
strony a zarazem silny, przepiękny zapach róż. Chłopców jednak
najbardziej zainteresowały leżące obok narzędzia ogrodnicze, i
prawdopodobnie gdybyśmy zostawili ich z nimi dłużej zrobiliby
jakich archeologiczny wykop. Mamo, możesz mi kupić takie same
narzędzia jak na tej plantacji? Taki jakby sierp.
Czeka nas chyba
wyprawa do sklepu z narzędziami ogrodniczymi.
W samym mieście Taif
musimy wierzyć nawigacji, w sumie to, można też wierzyć znakom,
pod warunkiem, że się umie czytać znaki.
Udajemy się do ładnego,
dużego parku, który pamiętamy z naszej ubiegłorocznej wycieczki,
tym razem odbywa się tam Festiwal Róż. Tłumy ludzi nie pozwalają
nam cieszyć się urokami tego ładnego parku, więc przechadzamy się
jeszcze wśród różanych stoisk, szybka rundka wokół parku,
arabska kawa, lody i decydujemy się wracać.
Następnego dnia w drodze
do parku wodnego zatrzymujemy się w różanej fabryce. Gdy patrzę
na instalacje przypomina mi się książka „Pachnidło”; chłopcy
zamiast poznawać nowe miejsce najchętniej by założyli maski
tlenowe, z powodu intensywnego, nie do wytrzymania przez nich zapachu rozchodzącego się przy
okazji wydobywania esencji różanej, szybko ewakuują się na zewnątrz. Mam
nadzieję, że nie pozostanie to ich traumą na całe życie, bo gdy
w domu używam zakupionego kremu o intensywnie pięknym zapachu róż,
najczęściej słyszę od moich chłopców mamo co tak śmierdzi,
albo – z raczej skrzywionym wyrazem twarzy - mamo co to za dziwny
zapach? Mamo, czy to znowu te róże?
Nie spodziewam się w takim razie dostać od nich żadnego
bukietu róż, pocieszam się jednak, że te kwiaciarniane nie pachną
aż tak intensywnie, więc kto wie ;-)
Ponieważ kobiety nie
mają wstępu do tego parku wodnego, zostawiamy tam męskie
towarzystwo i udajemy się kolejką linową na tę samą górę, z
której dopiero co zjechaliśmy, tam zjadamy obiad, panom zamawiamy pizzę na wynos i wracamy na dół. Przejażdżka okazuje się o wiele mniej straszna niż moje wyobrażenie o niej.
Młodszy jest
niepocieszony, gdy okazuje się, że już pora wracać do domu i że nie będzie już miał okazji poszukać kości, mamo ale spakowałaś i nigdzie
przypadkiem nie wyrzuciłaś tych kości które znalazłem?
Przy pamiętliwości
moich dzieci (tak, tak, to po mamie), jakże bym śmiała... ;-)
Obiecuję więc chłopcom, że latem w Polsce pojedziemy w góry i do kaplicy czaszek. Młodszy: to ja poproszę pana z kaplicy, żeby pozwolił mi jedną zabrać.
O majgat!