W szkole co tydzień, w nagrodę za: A (naukę) + B (zachowanie) + C
= całokształt, jedno dziecko dostaje tytuł Star of the week. W
ubiegłym tygodniu Starszy został taką Gwiazdą :) jak się
okazało, tytuł zobowiązuje, bo i świętowanie tej nagrody trwa
przez cały tydzień.
Musieliśmy
przygotować tablicę ze zdjęciem dziecka, umieścić tam takie
informacje jak: jego ulubiony – kolor, przedmiot w szkole, zabawka,
jedzenie, najlepszy przyjaciel oraz dokończyć zdanie: gdy dorosnę,
to zostanę... na co Starszy z miejsca odpowiedział kotem. To
pozwala przypuszczać, że raczej nie ma dużego wyobrażenia na
temat dorosłości, i tego czym albo kim możemy się stać. Może to
i lepiej.
Jednego
dnia dziecko przynosi do szkoły coś swojego ulubionego do jedzenia,
mały poczęstunek, żeby podzielić się z innymi dziećmi,
kolejnego dnia jakieś kolorowanki, a na ostatni dzień swego
gwiazdorzenia, na godzinkę albo dwie, przychodzi do szkoły rodzic.
Czyli ja. I prowadzi zajęcia z całą klasą. O majgat!
Pani
Nauczycielka zdradziła mi, że niektórzy rodzice traktują to
wyróżnienie bardzo poważnie, niektórzy wręcz zabiegają o to.
Jedna z mam tak się przejęła pewnego tygodnia, że jej Gwiazda
codziennie albo przynosiła innym dzieciom jakieś małe prezenciki,
albo mama przygotowywała poczęstunek, graniczący raczej z ucztą.
Takie święto.
Dopiero
wtedy zrozumiałam. Naszego drugiego tygodnia w szkole Starszy wrócił
z torebką słodyczy, następnego z kolorowanką i farbkami,
kolejnego z dużym czerwonym długopisem z Zygzakiem McQueenem, a
ostatniego dnia z balonikiem i słodyczami. Zapytany odpowiadał, że
to wszystko od jednego chłopca, choć nie bardzo jeszcze wówczas
rozumiał (ani tym bardziej ja), po co, jak i dlaczego.
Na
to wspomnienie, tak sobie myślę, że podeszłam do tematu zbyt
nieprofesjonalnie ;-)
Bycie
nauczycielką przez kilka chwil jednego dnia, ostatecznie utwierdziło
mnie w pewności, że zawód nauczyciela to nie było dobre marzenie.
Ciężko jest chcieć być kimś w przyszłości albo wiedzieć kim
się chce zostać, mając zaledwie kilka lat. Może to i dobrze, że
na razie Starszy chce zostać kotem.
Pani
Nauczycielka poprosiła mnie tylko, żeby te zajęcia dla dzieci nie
były zbyt trudne, zbyt wyszukane, żeby nie musiały nic wycinać
ani malować farbami :D Just simple. Ok?
Nie
powiem, że podeszłam do tematu na luzie, bo tak nie było.
Stresowałam się wystąpieniem przed grupą dzieci, do których
miałam mówić w nieswoim języku ;-)
Wysiliłam
mózgownicę i sama, własnoręcznie przygotowałam proste rebusy :)
każde dziecko chciało rozwiązać. Sukces!
Wyszukałam
też szablony chłopca i dziewczynki, które rozdałam dzieciom i
każdy musiał namalować tam siebie, napisać swoje imię i coś
swojego ulubionego. Nastała cisza. Wszystkie dzieci pilnie zabrały
się do pracy a Pani Nauczycielka nie mogła przestać dziękować,
że wybrałam coś tak nieskomplikowanego. Potem (chciałam
powiedzieć - powiesiliśmy wszystkie dzieci, hehe, ale właśnie
zdałam sobie sprawę jak to zabrzmiało), powiesiliśmy prace
wszystkich dzieci na tablicy magnetycznej, próbując znaleźć
podobieństwa, wspólne ulubione rzeczy. W pewnym momencie zapanował
lekki chaos, część dzieci chciała coś domalować, poprawić,
zabrać do domu albo pobawić się swoją postacią z kimś innym.
Strzałem
w dziesiątkę okazała się zabawa, którą przedstawiliśmy jako
ulubiona niekomputerowa gra naszej Gwiazdy, czyli moje wspomnienie z
dzieciństwa – papier-kamień-nożyce :D Każdy chciał zagrać,
każdy chciał zagrać ze mną, i każdy kto ze mną wygrał ogromnie
się cieszył :)
Nie
trzeba było fajerwerków a ja odniosłam wrażenie, że dzieci
naprawdę dobrze się bawiły :) i ja trochę też, ale tego dnia
wyszłam ze szkoły zmęczona jak nigdy :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz