Zmobilizowana przez moje
ulubione Sąsiadki, postanowiłam coś napisać, a właściwie
dokończyć to co zaczęłam. Nie wiem czy sumienność była zawsze
moją mocną czy słabą stroną ale odkładanie czegoś bo coś, to
tak, zdecydowanie zdarza się.
Zrobiło się nam tu
trochę towarzysko. Mieliśmy nawet pierwszych gości, zaprosiliśmy
po szkole dwóch braci, z których jeden chodzi do klasy ze Starszym,
a drugi z Młodszym. Na dodatek ich mama jest bardzo miłą,
sympatyczną (tutejszą) kobietą i nie dość, że szybko
znalazłyśmy wspólny język, to okazało się, że mamy trochę
wspólnego. W trakcie plotkowania o naszych mężach i teściowych,
zauważyłam również pewne podobieństwa między naszymi mężami.
Mama chłopców ma fajny dystans (pamiętam, że moja polonistka w
podstawówce powtarzała, że nie ma takiego słowa „fajny” i nie
pozwalała nam go używać ale nie znajduję właściwszego),
z inteligencją i poczuciem humoru, do tego jak tu się żyje, więc mogłam bez obawy o obrazę uczuć czy
jakikolwiek nietakt pytać, mówić, komentować. Owszem zawsze
lepiej zachować odrobinę powściągliwości, ale tak, to było
naprawdę jedno z lepszych popołudni tutaj. Dowiedziałam się, że tutaj
nawet ja jestem blondynką, oczywiście nie ze względu na pustkę w
głowie tylko na kolor włosów, któremu przecież do blondu daleko.
Z podziwem obserwowałyśmy
próby dogadania się chłopców, przy czym najbardziej uniwersalną
płaszczyzną porozumienia się była gonitwa za uciekającą Kićką.
(Pomimo tego, że kotka ma imię nadane jej przez poprzednią
właścicielkę, na które i tak nie reaguje, więc u nas najczęściej
funkcjonuje jako Kićka, oczywiście na to imię nie reaguje również,
natomiast chłopcy ochrzcili ją ostatnio imieniem... Nagrobek. Na
które nie reaguje także, w rzeczy samej.) Gdy kotka ostatecznie
wskoczyła na lodówkę, gdzie banda chłopców nie mogła jej
dopaść, zajęli się zabawą w pokoju a my kontynuowałyśmy bardzo
miłą pogawędkę. Tak, to było jedno z lepszych popołudni tutaj,
ale to już chyba mówiłam.
Gdy następnego dnia
robiliśmy ćwiczenia z zerówkowej książki i Starszy miał
narysować to, co robił wczoraj rano, w południe, po południu i
wieczorem narysował zabawę z kolegami. Sądząc po dużym uśmiechu,
który wymalował sobie jestem pewna, że ta wizyta sprawiła mu dużo
radości.
Znajomość z Panią
Nauczycielką i jej mężem, którzy przyjeżdżają do nas po
południu na lekcje do chłopców też wskoczyła na całkiem sympatyczny poziom. Niestety, dzięki temu, a raczej przez to, mam
okazję „zobaczyć” szkołę do której uczęszczają chłopcy z
drugiej strony, z innego niż do tej pory punktu widzenia, który już
nie jest tylko kolorowy jak wydawało mi się na początku. Natomiast
w podejściu do dzieci nie zmieniło się nic, więc to chyba taka
natura instytucji – ktoś, kogoś, komuś, coś, po coś i
dlaczegoś. Pan Mąż wytłumaczył mi, że niektóre rzeczy tutaj po
prostu takie są, trzeba robić swoje, nie
wnikać, nie przejmując się za bardzo rzeczami, których nie
zmienimy i na które nie mamy wpływu.
Chłopcy dość szybko
przełamali barierę posługiwania się znakami i mrugnięciami,
zastępując ją prostym, zrozumiałym słownictwem. Duża jest w tym też zasługa
nie tylko samej szkoły ale i pracy w domu, aczkolwiek bardzo dużo
pracy wciąż jeszcze przed nami.
Z drugiej strony, niedawno Młodszy z satysfakcją stwierdził, że koleżanka nakarmiła go dziś ciasteczkami. Pytam, czy poprosił, czy podziękował? Młodszy na to, nie, zaraz ci pokaże mamo jak to działa. Gdy ktoś je ciasteczko, ja wyciągam rękę i mówię "mhh" i dostaję ciasteczko! Nic nie musiałem mówić :)
Ciągle też podziwiam jak potrafią wymówić
niektóre słówka, chociażby zasłyszane w animacjach youtubowych,
np. zwyczajny „dinosaur” czy „skeleton” w ich
wymowie brzmi tak jak ja ledwo jestem w stanie usłyszeć a co
dopiero wypowiedzieć.
Ostatnio Pani
Nauczycielka pochwaliła Starszego, gdy pierwszy raz sam zbudował
proste zdanie i świadomie go użył. Sytuacja akurat nie była
bezpieczna bo w trakcie zabawy biegał z ołówkiem, kiedy mu zabrała
on zaprotestował mówiąc: It is mine! (To jest moje!) I była
z tego naprawdę dumna, ja zresztą też.
Często stara się zachęcać
go do czynnego udziału w lekcjach, do przygotowania czegoś o czym
sam będzie mógł opowiedzieć całej klasie, dzięki temu powstał
nasz projekt, który zrobiliśmy razem z chłopcami w domu, Solar
System (układ słoneczny)
Na koniec językowy
żarcik, o które tutaj nie trudno. Odrabiamy prace domowe, Starszy
miał lekcję ze słówkami zawierającymi „ou” które miał
wstawić w luki w zdaniach – house, mouse, couch.
Mówię – couch – czyli kanapa, to na czym siedzicie przed
telewizorem. Na co Młodszy, rozbrajając mnie całkowicie: mamo, ta
kanapa powinna się nazywać sandwich! (kanapka)
Cieszę się, bo to jest
ten plus którego ciężko nie docenić.
Młodszy: Mamo, zobacz
jaki śliczny kotek. Czy ten kotek jest ładniejszy niż nasza kotka?
Nie, raczej nie. Nasza
kotka jest ładniejsza.
No tak, (z westchnięciem)
ciężko jest być ładniejszą od naszej kotki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz