środa, 8 marca 2017

Post towarzyski

Zmobilizowana przez moje ulubione Sąsiadki, postanowiłam coś napisać, a właściwie dokończyć to co zaczęłam. Nie wiem czy sumienność była zawsze moją mocną czy słabą stroną ale odkładanie czegoś bo coś, to tak, zdecydowanie zdarza się.

Zrobiło się nam tu trochę towarzysko. Mieliśmy nawet pierwszych gości, zaprosiliśmy po szkole dwóch braci, z których jeden chodzi do klasy ze Starszym, a drugi z Młodszym. Na dodatek ich mama jest bardzo miłą, sympatyczną (tutejszą) kobietą i nie dość, że szybko znalazłyśmy wspólny język, to okazało się, że mamy trochę wspólnego. W trakcie plotkowania o naszych mężach i teściowych, zauważyłam również pewne podobieństwa między naszymi mężami. Mama chłopców ma fajny dystans (pamiętam, że moja polonistka w podstawówce powtarzała, że nie ma takiego słowa „fajny” i nie pozwalała nam go używać ale nie znajduję właściwszego), z inteligencją i poczuciem humoru, do tego jak tu się żyje, więc mogłam bez obawy o obrazę uczuć czy jakikolwiek nietakt pytać, mówić, komentować. Owszem zawsze lepiej zachować odrobinę powściągliwości, ale tak, to było naprawdę jedno z lepszych popołudni tutaj. Dowiedziałam się, że tutaj nawet ja jestem blondynką, oczywiście nie ze względu na pustkę w głowie tylko na kolor włosów, któremu przecież do blondu daleko.
Z podziwem obserwowałyśmy próby dogadania się chłopców, przy czym najbardziej uniwersalną płaszczyzną porozumienia się była gonitwa za uciekającą Kićką. (Pomimo tego, że kotka ma imię nadane jej przez poprzednią właścicielkę, na które i tak nie reaguje, więc u nas najczęściej funkcjonuje jako Kićka, oczywiście na to imię nie reaguje również, natomiast chłopcy ochrzcili ją ostatnio imieniem... Nagrobek. Na które nie reaguje także, w rzeczy samej.) Gdy kotka ostatecznie wskoczyła na lodówkę, gdzie banda chłopców nie mogła jej dopaść, zajęli się zabawą w pokoju a my kontynuowałyśmy bardzo miłą pogawędkę. Tak, to było jedno z lepszych popołudni tutaj, ale to już chyba mówiłam.
Gdy następnego dnia robiliśmy ćwiczenia z zerówkowej książki i Starszy miał narysować to, co robił wczoraj rano, w południe, po południu i wieczorem narysował zabawę z kolegami. Sądząc po dużym uśmiechu, który wymalował sobie jestem pewna, że ta wizyta sprawiła mu dużo radości.

Znajomość z Panią Nauczycielką i jej mężem, którzy przyjeżdżają do nas po południu na lekcje do chłopców też wskoczyła na całkiem sympatyczny poziom. Niestety, dzięki temu, a raczej przez to, mam okazję „zobaczyć” szkołę do której uczęszczają chłopcy z drugiej strony, z innego niż do tej pory punktu widzenia, który już nie jest tylko kolorowy jak wydawało mi się na początku. Natomiast w podejściu do dzieci nie zmieniło się nic, więc to chyba taka natura instytucji – ktoś, kogoś, komuś, coś, po coś i dlaczegoś. Pan Mąż wytłumaczył mi, że niektóre rzeczy tutaj po prostu takie są, trzeba robić swoje, nie wnikać, nie przejmując się za bardzo rzeczami, których nie zmienimy i na które nie mamy wpływu.

Chłopcy dość szybko przełamali barierę posługiwania się znakami i mrugnięciami, zastępując ją prostym, zrozumiałym słownictwem. Duża jest w tym też zasługa nie tylko samej szkoły ale i pracy w domu, aczkolwiek bardzo dużo pracy wciąż jeszcze przed nami. 
Z drugiej strony, niedawno Młodszy z satysfakcją stwierdził, że koleżanka nakarmiła go dziś ciasteczkami. Pytam, czy poprosił, czy podziękował? Młodszy na to, nie, zaraz ci pokaże mamo jak to działa. Gdy ktoś je ciasteczko, ja wyciągam rękę i mówię "mhh" i dostaję ciasteczko! Nic nie musiałem mówić :) 

Ciągle też podziwiam jak potrafią wymówić niektóre słówka, chociażby zasłyszane w animacjach youtubowych, np. zwyczajny „dinosaur” czy „skeleton” w ich wymowie brzmi tak jak ja ledwo jestem w stanie usłyszeć a co dopiero wypowiedzieć.
Ostatnio Pani Nauczycielka pochwaliła Starszego, gdy pierwszy raz sam zbudował proste zdanie i świadomie go użył. Sytuacja akurat nie była bezpieczna bo w trakcie zabawy biegał z ołówkiem, kiedy mu zabrała on zaprotestował mówiąc: It is mine! (To jest moje!) I była z tego naprawdę dumna, ja zresztą też. 
Często stara się zachęcać go do czynnego udziału w lekcjach, do przygotowania czegoś o czym sam będzie mógł opowiedzieć całej klasie, dzięki temu powstał nasz projekt, który zrobiliśmy razem z chłopcami w domu, Solar System (układ słoneczny)


Na koniec językowy żarcik, o które tutaj nie trudno. Odrabiamy prace domowe, Starszy miał lekcję ze słówkami zawierającymi „ou” które miał wstawić w luki w zdaniach – house, mouse, couch. Mówię – couch – czyli kanapa, to na czym siedzicie przed telewizorem. Na co Młodszy, rozbrajając mnie całkowicie: mamo, ta kanapa powinna się nazywać sandwich! (kanapka)

Cieszę się, bo to jest ten plus którego ciężko nie docenić.

Młodszy: Mamo, zobacz jaki śliczny kotek. Czy ten kotek jest ładniejszy niż nasza kotka?
Nie, raczej nie. Nasza kotka jest ładniejsza.
No tak, (z westchnięciem) ciężko jest być ładniejszą od naszej kotki.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz