Jestem z siebie tak
dumna, że postanowiłam o tym napisać, a co!
Jakiś czas temu Pan Mąż
obchodził urodziny i z tej okazji zaprosił kilku znajomych.
Stanęłam przed nie lada wyzwaniem, czyli przygotowaniem czegoś do
jedzenia. Oczywiście kuchnia nie jest moją mocną stroną i w te
klocki powiedzmy sobie wybitnie dobra to ja nie jestem, owszem to co
zrobię mi smakuje (bo jak mogłoby mi nie smakować), smakuje moim
dzieciom bo są do tego przyzwyczajone, ale osobom, które są
szefami kuchni, smakoszami związanymi zawodowo z gastronomią wcale
smakować nie musi. Plus w gronie gości jeden wegetarianin, jeden
alergik, jeden mocno wybredny.
Pan Mąż był tydzień
wcześniej w Polsce więc dostaliśmy wsparcie od moich ulubionych
Rodziców ;) wsparcie tak smaczne, że aż szkoda było wystawiać na
stół. Kanapki, które przygotowywałam chłopcom znikały w oka
mgnieniu i prosiły się o dokładkę, a ze szkoły wracali z komentarzem: mamo, te kabanosy są o wiele lepsze niż marchewka. Kotka również nie przechodziła
obojętnie obok pachnących rarytasów z Polski, testując na mnie swoje wymowne spojrzenie.
Przypomniały mi się
czasy, gdy nadchodziły imieniny u Rodziców, noże, garnki, blaszki,
brytfanki szły w kuchni pełną parą od samego rana jak i kilka dni
wcześniej. Więc i ja weszłam „w te same buty”, od rana,
jeszcze w piżamie wylądowałam przy kuchni, przy garach.
Na pomoc przyszła nieoceniona moja ulubiona Aneczka, która zainspirowała
mnie kilkoma propozycjami, efektem tego – zrobiłam wyśmienite
kotleciki wegetariańskie w trzech smakach oraz upiekłam bułeczki.
Wiem, że fakt upieczenia bułeczek to nie jest jakiś mega wyczyn, który należy z miejsca rozgłaszać, ale dla mnie taki był, chociażby dlatego, że po raz pierwszy (po kilku miesiącach posiadania), użyłam swojego piekarnika w tym celu do jakiego służy, czyli do – pieczenia. I tym właśnie będę się chwalić. 😋
Wiem, że fakt upieczenia bułeczek to nie jest jakiś mega wyczyn, który należy z miejsca rozgłaszać, ale dla mnie taki był, chociażby dlatego, że po raz pierwszy (po kilku miesiącach posiadania), użyłam swojego piekarnika w tym celu do jakiego służy, czyli do – pieczenia. I tym właśnie będę się chwalić. 😋
Koleżanka śmiała się
ze mnie, że upiekłam coś takiego a ulubione babeczki chłopców
kupuję w markecie, więc obiecałam sobie, że i babeczki także
zacznę piec.
Moje wypieki rozeszły
się prawie jak świeże bułeczki, więc zachęcona tym sukcesem
postanowiłam w sobotę wyrobić jeszcze jedną porcję ciasta, żeby
było na kanapki do szkoły. Gdy następnego dnia wrócili po lekcjach do domu a
Starszy powiedział, mamo bardzo pyszne były dzisiaj te bułeczki, to uśmiech
automatycznie pojawił mi się na twarzy wraz z postanowieniem, że takie śniadanie stanie się raczej standardem niż specjalną okazją. Za sugestią mojej
inspiratorki doczytałam w internetach i dowiedziałam się, że
można mrozić surowe drożdżowe ciasto (eureka!), więc mam obecnie w
zamrażarce poporcjowane, mrożone kulki, z których co wieczór
wypiekam mini bułeczki, które na rano są jak znalazł. Przy tej
okazji zaczęłam też korzystać z mojego robota kuchennego, który
jak się okazuje wyrabia ciasto o wiele lepiej niż ja, nie
przeszkadza mu to, że się klei, że trzeba się namęczyć i nie
dosypuje mąki bo ciasto za wolne. A i ja sobie rączek nie ubrudzę.
Zachęcona takimi doświadczeniami, przedwczoraj zrobiłam domowy hummus. Różni się w
smaku i konsystencji od naszego ulubionego do tej pory, kupowanego w
supermarkecie ale mi smakuje i to najważniejsze, więc ciecierzyca
zagościła na stałe na liście zakupowej.
A gdy wczoraj Pan Mąż
spojrzał na szafkę, śmiejąc się zapytał:
- A co ty robisz, ogórki
kiszone?- Tak.
- Ale ja serio pytam.
- Serio, ogórki kiszone robię.
- Tak żartowałem.
- A ja nie.
Wszystko się dzieje po
coś, nawet jeśli tylko po to, by odczarować sobie trochę kuchnię i
sprawić przyjemność sobie i najbliższym, to warto!