Uwzględniając naszą
średnią, to statystycznie rzecz ujmując, dawno się nie
przeprowadzaliśmy ;-)
Nie to, żeby mocno nam
zależało by od naszej średniej nie odstawać, tylko skoro
nadarzyła się okazja i możliwość, to, z miłą chęcią z niej
skorzystaliśmy. Nie była to odległa przeprowadzka, raptem z piętra
naszego domu na jego parter, ale taka zmiana zdecydowanie wyszła nam
na dobre. Choć, tak jak w przypadku wyjazdów z bardzo małymi
dziećmi, bez względu na to czy jedziesz na dwa dni czy na tydzień
i tak pakujesz tak samo dużo rzeczy, więc bez względu na to, czy
przenosisz się z jednego piętra na drugie czy z jednego miasta do
drugiego, to i tak trzeba wszystkie swoje rzeczy zabrać. Gromadzimy
ich bardzo dużo, często potrzebnych tylko sporadycznie ale jednak
są, ukryte w zakamarkach, szafkach, szafeczkach, szufladach. Już
wiem czego sobie zażyczę na wszystkie najbliższe okazje –
niczego! Zupełnie, całkowicie, absolutnie.
Ponieważ zależało nam
na czasie a mieszkanie na dole nie wymagało mocnego remontu, więc
Pan Mąż wynajął ekipę, która miała tylko odświeżyć ściany,
oczyścić jedną łazienkę (która prawdopodobnie z powodu
ostatniego bardzo ulewnego dnia prezentowała się obrzydliwie),
przenieść i zainstalować nasze klimatyzatory oraz cięższe meble i sprzęty. No
problem boss, we will do in two days, tomorrow 9 a.m.
Dwa dni w zupełności
wystarczą, jeśli faktycznie zaczną od 9 rano. Przecież to - no
problem. Ekipa jak obiecała tak się nie zjawiła, dopiero około
południa zadzwonili, że już jadą, tylko kupują jeszcze farby i
wszystko co będzie potrzebne, ostatecznie zjawili się przed
czternastą, już później po południu mówiąc, że potrzebują
jeszcze jednego dnia. Tomorrow 9 a.m. we start.
W
ostatecznym rozrachunku, zajęło im to, zdaje się cztery, może
pięć dni, każdego dnia zjawiali się nie wcześniej niż o
dwunastej a efektywność ich pracy, chyba mogę podsumować cytując
postać z ulubionej „kreskówki” Pana Męża – u siebie rób
jak u siebie, a u obcego, na odpier*ol! O majgat!
Było,
minęło. Plusem naszego nowego lokum jest to, że mamy ładnie
zadbany, oświetlony, duży ogród z przodu i z tyłu, a to co nazywaliśmy
ogrodem należącym do poprzedniego apartmentu można spokojnie nazwać przeddomowym
trawnikiem.
Dzikie
koty, które na nas zawsze czekały przy schodach i nachalnym,
intensywnym miauczeniem prosiły o posiłek gdy tylko się
pojawialiśmy, szybko zrozumiały gdzie mieszkamy teraz i okupują
nie tylko nasze schody ale też i okna, a nawet potrafią wytarzać się bądź wylegiwać na świeżo wypranym. Natomiast rudy kot sąsiadów w szczególności upodobał sobie okno kuchenne, z którego chyba musiał być w przeszłości dokarmiany, bo gdy tylko się zjawiam w kuchni miauczy zza szyby niczym klient McD'da składający zamówienie w okienku. Jedno jest pewne, w przeciwieństwie do naszej kotki nie lubi tuńczyka 😉


Czujemy
lepszą energię tego miejsca, choć w poprzednim nie było nam źle.
Z
szacunkiem do wszystkich miejsc, ludzi, sytuacji, decyzji podjętych
i zaniechanych, których wypadkowa sprawiła, że jesteśmy tutaj - dziękuję; z szacunkiem do wszystkich przodków, którzy z różnych
powodów musieli się przenosić z miejsca na miejsce, zmieniać
miejsca zamieszkania, być może zostawiając swoje domy, rzeczy za sobą w
ucieczce... ja już nie muszę i nie chcę się przenosić, znalazłam
swoje miejsce na ziemi, przynajmniej na najbliższych kilka lat. Wiem, wiem, nie od nas to zależy, ale jakby można było, to poproszę.