niedziela, 28 stycznia 2018

Przeprowadzka

Uwzględniając naszą średnią, to statystycznie rzecz ujmując, dawno się nie przeprowadzaliśmy ;-)
Nie to, żeby mocno nam zależało by od naszej średniej nie odstawać, tylko skoro nadarzyła się okazja i możliwość, to, z miłą chęcią z niej skorzystaliśmy. Nie była to odległa przeprowadzka, raptem z piętra naszego domu na jego parter, ale taka zmiana zdecydowanie wyszła nam na dobre. Choć, tak jak w przypadku wyjazdów z bardzo małymi dziećmi, bez względu na to czy jedziesz na dwa dni czy na tydzień i tak pakujesz tak samo dużo rzeczy, więc bez względu na to, czy przenosisz się z jednego piętra na drugie czy z jednego miasta do drugiego, to i tak trzeba wszystkie swoje rzeczy zabrać. Gromadzimy ich bardzo dużo, często potrzebnych tylko sporadycznie ale jednak są, ukryte w zakamarkach, szafkach, szafeczkach, szufladach. Już wiem czego sobie zażyczę na wszystkie najbliższe okazje – niczego! Zupełnie, całkowicie, absolutnie.

Ponieważ zależało nam na czasie a mieszkanie na dole nie wymagało mocnego remontu, więc Pan Mąż wynajął ekipę, która miała tylko odświeżyć ściany, oczyścić jedną łazienkę (która prawdopodobnie z powodu ostatniego bardzo ulewnego dnia prezentowała się obrzydliwie), przenieść i zainstalować nasze klimatyzatory oraz cięższe meble i sprzęty. No problem boss, we will do in two days, tomorrow 9 a.m.
Dwa dni w zupełności wystarczą, jeśli faktycznie zaczną od 9 rano. Przecież to - no problem. Ekipa jak obiecała tak się nie zjawiła, dopiero około południa zadzwonili, że już jadą, tylko kupują jeszcze farby i wszystko co będzie potrzebne, ostatecznie zjawili się przed czternastą, już później po południu mówiąc, że potrzebują jeszcze jednego dnia. Tomorrow 9 a.m. we start.
W ostatecznym rozrachunku, zajęło im to, zdaje się cztery, może pięć dni, każdego dnia zjawiali się nie wcześniej niż o dwunastej a efektywność ich pracy, chyba mogę podsumować cytując postać z ulubionej „kreskówki” Pana Męża – u siebie rób jak u siebie, a u obcego, na odpier*ol! O majgat!
Było, minęło. Plusem naszego nowego lokum jest to, że mamy ładnie zadbany, oświetlony, duży ogród z przodu i z tyłu, a to co nazywaliśmy ogrodem należącym do poprzedniego apartmentu można spokojnie nazwać przeddomowym trawnikiem.
Dzikie koty, które na nas zawsze czekały przy schodach i nachalnym, intensywnym miauczeniem prosiły o posiłek gdy tylko się pojawialiśmy, szybko zrozumiały gdzie mieszkamy teraz i okupują nie tylko nasze schody ale też i okna, a nawet potrafią wytarzać się bądź wylegiwać na świeżo wypranym. Natomiast rudy kot sąsiadów w szczególności upodobał sobie okno kuchenne, z którego chyba musiał być w przeszłości dokarmiany, bo gdy tylko się zjawiam w kuchni miauczy zza szyby niczym klient McD'da składający zamówienie w okienku. Jedno jest pewne, w przeciwieństwie do naszej kotki nie lubi tuńczyka 😉
 



Czujemy lepszą energię tego miejsca, choć w poprzednim nie było nam źle.

Z szacunkiem do wszystkich miejsc, ludzi, sytuacji, decyzji podjętych i zaniechanych, których wypadkowa sprawiła, że jesteśmy tutaj - dziękuję; z szacunkiem do wszystkich przodków, którzy z różnych powodów musieli się przenosić z miejsca na miejsce, zmieniać miejsca zamieszkania, być może zostawiając swoje domy, rzeczy za sobą w ucieczce... ja już nie muszę i nie chcę się przenosić, znalazłam swoje miejsce na ziemi, przynajmniej na najbliższych kilka lat. Wiem, wiem, nie od nas to zależy, ale jakby można było, to poproszę. 



A później? Kto to wie... ja chyba nawet nie chcę wiedzieć.

I'm so happy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz