środa, 1 lutego 2017

Ferie zimowe

Od niedzieli mamy ferie, bez śniegu, bez śnieżek, bez sanek, bez bałwana. 
Śnieg nie jest konieczny, ważne jest, że nie idziemy do szkoły i nie pójdziemy do niej przez najbliższy tydzień. Mała rzecz, a cieszy. Niezmiernie. Co nie znaczy, że mamy całkowicie wolne. Nadrabiamy angielski, przerabiamy polski, swoją drogą podziwiam (choć nie wiem, czy jest to właściwe słowo) rodziców, którzy decydują się na uczenie swoich dzieci w domu. Moje dziecięce marzenie by zostać z nauczycielką, zdecydowanie minęło się po drodze z predyspozycjami.
Wczoraj natomiast, Nauczycielka chłopców zaproponowała zaległą lekcję u niej w compoundzie, po południu.
Nie wiem czy jest dobrą nauczycielką, ale podoba mi się jej podejście i zrozumienie, że dzieci to przede wszystkim dzieci, których nie da się na siłę nauczyć, nie da się przeskoczyć pewnych barier i ograniczeń, nie da się przeładować programem i materiałem, bo jak by nie było – co za dużo, to i świnia nie zje.
Lekcja zaczęła się od relaksu w basenie.
Młodszy: swimming, yes, swimming!
Gdy skończyła się część relaksacyjna i dzieci poszły się uczyć, ja zostałam nad basenem ze słońcem, kawą, grubą, acz literacko ambitną cegłą i w pełni oddałam się temu, co niektóre tygryski lubią najbardziej. Chwilo trwaj, trwaj!
Po chwili, znaczy się po wielu, wielu, wielu chwilach – o czym uświadomił mnie zegarek - przyszły dzieci; w międzyczasie trochę popisały, posłuchały, pooglądały zwierzątka w tutejszej zagrodzie. Nauczycielka zaproponowała, żeby jeszcze pójść na boisko bo są tam dzieci, którym ona chciałaby przedstawić chłopców. Będzie szansa przećwiczyć – what is your name? My name is...
Zarówno Młodszy jak i Starszy zaprotestowali, że nie chcą iść na boisko bo dzieci tam będą grały w soccer a oni nie lubią grać w soccer.
Chłopcy, nie musicie grać, chciałabym tylko, żebyście zapoznali się z nowymi kolegami.
Nauczycielka wtajemniczyła trzech małych piłkarzy, że chłopcy dopiero uczą się angielskiego i jeszcze mało mówią. Starszy – zupełnie jak nie on – stał jak za karę na apelu, wyprostowany, z opuszczoną głową, przebierając palcami lewej ręki, tak jakby chciał, żeby go tam nie było. Podeszła grupka innych dzieci, trochę starszych od naszych, chłopcy, dziewczynki, przedstawili się, zaproponowali zabawę w berka – i chłopcy, już w swoim żywiole, zaczęli szaleć. Gdy zabawa się skończyła, podeszli do nas, staliśmy obok bramki do której grali trzej mali piłkarze, których poznaliśmy na początku. Starszy zapytał czy mógłby tylko spróbować, czy on będzie umiał w to grać. Jasne! Młodszy pobiegł za nim. Każdy strzelony gol to było przybicie piątki z kolegami i skoki z radości.
Spojrzałam na zegarek, musimy wracać, żeby zdążyć na wizytę u stomatologa.
Bye, bye!
Starszy był smutny i niepocieszony, bo jest tak fajnie i on chciałby jeszcze pograć.


A widzisz, chyba jednak trochę lubisz ten soccer. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz