czwartek, 16 lutego 2017

O kotce i naturze

O tak, tak! Kilka worków, woreczków, torebek wypełnionych kaszami, ziarnami, ziarenkami przybyły z Panem Mężem z Polski. Chciałoby się powiedzieć – mała rzecz a cieszy, jednak gdy brakuje mi miejsca w szafce widzę, że te 8 kilo to wcale nie tak mała rzecz i wciąż ogromnie cieszy. Niestety, (na szczęście mała) część kaszy jaglanej wysypała się do walizki przez dziurę w torbie niczym piasek z worka Grzesia, który szedł przez wieś, co widząc kotka zinterpretowała jako fakt posiadania nowej kuwety.
Patrzę na zapełnione, wręcz przepełnione półki i myślę sobie jest dobrze, dobrze jest! 

Miniony „słomiany” weekend i cały bieżący tydzień jak dotąd minął w miarę spokojnie, bez przygód i niespodzianek, tylko kotka zrobiła się dość niespokojna. Gdy w sobotę wróciliśmy od Pani Nauczycielki, wyskoczyła na spacer, co owszem zdarzało się jej już wcześniej ale po nie więcej jak dwudziestu minutach zawsze wracała. Tym razem, zrobiło się już późno, ciemno, minęły prawie dwie godziny a kotki wciąż nie ma. Chłopcy zarządzają poszukiwania. 
Mamo, mamo jest. O tam! Jest tam, przy drzewie! Podchodzę, coś tam faktycznie jest i tarza się w piachu, liściach, kto wie, może to i ona. Wyciągam rękę i nie poznaję miękkiego wylizanego futerka, odskakuję przestraszona, że to raczej był jeden z naszych dzikich okolicznych. Starszy śmiejąc się ze mnie, przekonuje, że to naprawdę nasza kotka. Chodź, chodź brudasku. Zabieramy ją na górę gdzie zaczyna zachowywać się dość niestosownie i zupełnie niepodobnie do siebie.
Mamo, mamo, kotka chyba złapała jakiegoś wirusa, ona ma chyba jakąś chorobę, zobacz jak dziwnie porusza pupą.
Chyba nawet wiem co to za „choroba”. Tłumaczę chłopcom jak umiem najprościej, by nie zagłębiać się mocno w definicje rodem z podręczników do biologii czy zoologii.
W ciągu kolejnych dni zauważam coraz więcej grubych kotek w okolicy. Moja ulubiona Magdalena uspokaja mnie teorią o zachowaniach kotów w takim etapie ich życia i pocieszam się nadzieją dużego prawdopodobieństwa, że kotka na pierwszym, dwugodzinnym gigancie najzwyczajniej w świecie wyszła się dopiero rozejrzeć, wszak wachlarz samców w okolicy jest dość pokaźny.
Wciąż przeczekujemy kiedy to się skończy wysłuchując o różnych porach dnia i nocy głośnego i donośnego płakania, wręcz wyżalania się i wzywania matki natury by oświeciła tę niedobrą czarownicę, która zamknęła naszego pieszczocha w wieży.


Starszy: wiesz mamo, nasza kotka powinna mieć męża, bo ona czuje się tu bardzo samotna i miałaby towarzysza.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz