O tak, tak! Kilka worków,
woreczków, torebek wypełnionych kaszami, ziarnami, ziarenkami
przybyły z Panem Mężem z Polski. Chciałoby się powiedzieć –
mała rzecz a cieszy, jednak gdy brakuje mi miejsca w szafce widzę,
że te 8 kilo to wcale nie tak mała rzecz i wciąż ogromnie cieszy.
Niestety, (na szczęście mała) część kaszy jaglanej wysypała
się do walizki przez dziurę w torbie niczym piasek z worka Grzesia,
który szedł przez wieś, co widząc kotka zinterpretowała jako
fakt posiadania nowej kuwety.
Patrzę na zapełnione,
wręcz przepełnione półki i myślę sobie jest dobrze, dobrze
jest!
Miniony „słomiany”
weekend i cały bieżący tydzień jak dotąd minął w miarę
spokojnie, bez przygód i niespodzianek, tylko kotka zrobiła się
dość niespokojna. Gdy w sobotę wróciliśmy od Pani Nauczycielki,
wyskoczyła na spacer, co owszem zdarzało się jej już wcześniej
ale po nie więcej jak dwudziestu minutach zawsze wracała. Tym
razem, zrobiło się już późno, ciemno, minęły prawie dwie
godziny a kotki wciąż nie ma. Chłopcy zarządzają poszukiwania.
Mamo, mamo jest. O tam! Jest tam, przy drzewie! Podchodzę, coś tam
faktycznie jest i tarza się w piachu, liściach, kto wie, może to i
ona. Wyciągam rękę i nie poznaję miękkiego wylizanego futerka,
odskakuję przestraszona, że to raczej był jeden z naszych dzikich
okolicznych. Starszy śmiejąc się ze mnie, przekonuje, że to naprawdę
nasza kotka. Chodź, chodź brudasku. Zabieramy ją na górę gdzie
zaczyna zachowywać się dość niestosownie i zupełnie niepodobnie
do siebie.
Mamo, mamo, kotka chyba
złapała jakiegoś wirusa, ona ma chyba jakąś chorobę, zobacz jak
dziwnie porusza pupą.
Chyba nawet wiem co to za
„choroba”. Tłumaczę chłopcom jak umiem najprościej, by nie
zagłębiać się mocno w definicje rodem z podręczników do
biologii czy zoologii.
W ciągu kolejnych dni
zauważam coraz więcej grubych kotek w okolicy. Moja ulubiona
Magdalena uspokaja mnie teorią o zachowaniach kotów w takim etapie
ich życia i pocieszam się nadzieją dużego prawdopodobieństwa, że
kotka na pierwszym, dwugodzinnym gigancie najzwyczajniej w świecie
wyszła się dopiero rozejrzeć, wszak wachlarz samców w okolicy
jest dość pokaźny.
Wciąż przeczekujemy
kiedy to się skończy wysłuchując o różnych porach dnia i nocy
głośnego i donośnego płakania, wręcz wyżalania się i wzywania
matki natury by oświeciła tę niedobrą czarownicę,
która zamknęła naszego pieszczocha w wieży.
Starszy: wiesz mamo,
nasza kotka powinna mieć męża, bo ona czuje się tu bardzo samotna
i miałaby towarzysza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz