Podczas jednej z moich
pierwszych rozmów z nauczycielką od angielskiego, wspomniałam, że
dzieci są tu zachwycone kotami, które spotykamy prawie na każdym
kroku. Uśmiechnęła się od razu i przyznała, że ona też bardzo
lubi koty, nawet przygarnęła ich tu już siedem. Jak tylko będę
chciała to może mi oddać jednego spokojnego kotka, bo jedna z tych siedmiu
przygarniętych będzie niedługo miała młode. Nic z tych rzeczy pomyślałam,
koty są fajne dopóki człowiek może sobie na nie popatrzeć, ale
żeby tak na co dzień, to raczej nie, dziękuję. Choć, prawdę mówiąc,
zawsze gdy przeglądałam z chłopcami ich ulubione książki o kotach
jakaś cząstka mnie bardzo chciała mieć kiedyś, w przyszłości,
może na starość, milutkiego rosyjskiego niebieskiego. Do
starości jeszcze, jeszcze długa droga.
W ubiegłym tygodniu
natomiast, owa Pani Nauczycielka, zaprosiła nas do jej compoundu,
żeby chłopcom urozmaicić lekcje angielskiego. Czasem zmiana
otoczenia też może pozytywnie wpłynąć na uczenie, poza tym
chłopcy będą mogli zobaczyć jej wszystkie kotki, pokaże im
hodowlę zwierząt domowych prowadzoną na terenie ich compoundu, co
chłopcom też może się spodobać.
Przed wyjazdem
uprzedziłam Pana Męża, żeby się nie zdziwił jak Pani
Nauczycielka będzie nam próbowała oddać swojego jednego kotka. Damy radę, jesteśmy przecież asertywni.
Ten compound spodobał mi
się o wiele bardziej niż nasz i bardzo żałowałam, że tam nie
mieszkamy.
Wszystkie koty, zgodnie z
przewidywaniami, wzbudziły chłopców ogromną radość i wielkie
zainteresowanie. Mała, szara, milutka kotka wskoczyła mi na kolana,
wsadziła swoją głowę w moją dłoń tak sprytnie, tak słodko
nachalnie, że nie dało się jej nie głaskać. Pieszczoch.
Lokalna hodowla zwierząt
to też ciekawe zjawisko, w jednej zagrodzie, żyjące razem, obok
siebie – kury, koguty, indyki, świnka morska, króliki, kaczki a
nawet żółwie, chciałoby się powiedzieć w niezwykłej symbiozie czy raczej wspólnocie.
Nie mogłam wyjść z podziwu.
Chłopcy zostali i
liczyli zwierzątka a my poszliśmy na spacer, jakiego (bez dzieci)
tutaj mamy małe szanse doświadczyć. Wypiliśmy kawę w miejscowej
restauracji, pełnia romantyzmu.
Gdy wróciliśmy by
zabrać chłopców i rzeczy, mały szary pieszczoch wskoczył pod
dłoń Pana Męża. Chłopcom spodobało się tak bardzo, że pytali, czy jeszcze kiedyś będziemy
mogli tu wrócić.
No i jakoś się stało,
stało się, kotka jedzie z nami. Dzieci podskakiwały z radości,
chyba nie do końca wierzyły, że to się dzieje naprawdę –
naprawdę będziemy mieli własnego kotka?
Przed wejściem do domu
Starszy troskliwie wszystko tłumaczył – zobacz kotku tu stoją
nasze rowery, a to jest nasz dom, a to są schody, mamo zapal
światło, żeby kotek się nie przestraszył. Gdy kotek zasnął, Starszy przykrył go delikatnie swoim kocykiem.
Po pierwszej nocy obudziłam się u boku Pana Męża, z drugiej strony u boku Starszego, który miał u swego drugiego boku Młodszego i z wciśniętym gdzieś między nami wszystkimi kotem.
Jakie to szczęście... mieć duże łóżko.
Po pierwszej nocy obudziłam się u boku Pana Męża, z drugiej strony u boku Starszego, który miał u swego drugiego boku Młodszego i z wciśniętym gdzieś między nami wszystkimi kotem.
Jakie to szczęście... mieć duże łóżko.
Młodszy
powiedział: mamo, jestem najszczęśliwszy, zawsze marzyłem, żeby
mieć własne zwierzątko.
Marzenia się spełniają.
Kotek jest ciekawski,
wyrozumiały, spragniony czułości, lubi wyglądać przez okno, sam
wybiera sobie zabawki z chłopców pokoju i rzuca je sobie i gania za
nimi, wskakuje i wciska się wszędzie tam gdzie my nie dalibyśmy rady wskoczyć czy się zmieścić,
chowa się pod kanapami, w otwartych szufladach, wpycha głowę pod
nasze dłonie wymuszając pieszczoty, zmusza mnie do gimnastyki w
kuchni gdy chcę pokroić kurczaka (tak pokrojenie kurczaka urosło do rangi - wyzwanie), trochę też taki indywidualista.
Gdy drugiego dnia zniknął
(na szczęście tylko na jakieś dwadzieścia minut), szukaliśmy go
po całym domu, we wszystkich kryjówkach.
Młodszy stwierdził:
kotek się nas pozbył.
To mi przypomniało, jak
bardzo uwielbiam dziecięce spojrzenie na świat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz