środa, 21 czerwca 2017

Wakacje

Spakowani.
Nie lubię się pakować. Znajoma powiedziała, zobaczysz jak wrócisz - rozpakowywanie jest jeszcze gorsze. Nie wiem co gorsze, faktem jest, że rozpakowywanie może poczekać, pakowanie nie może. 
Przed przylotem tu, ciężko mi było uwierzyć i wyobrazić sobie,  że ciepłe bluzy, kurtki, jeansy naprawdę się nie przydadzą i się nie przydały. Fakt, założyłam dżinsy na siebie raz czy dwa, ale tylko dlatego, że nie wypadało założyć dresów, więc niewykorzystywaną część garderoby zabieram z powrotem. Z przyjemnością wybiorę się na zakupy, bo teraz już wiem co naprawdę jest mi tu potrzebne. Taka oto weryfikacja. 
Śmiejemy się z koleżanką, że zaraz po przyjeździe pójdę na zakupy i będę nacieszać się przymierzalniami w sklepach, bo tu ich nie ma (zdarzają się ale bardzo, bardzo, bardzo sporadycznie), więc będzie czym zapełnić miejsce w walizkach. Gdy ostatnio jeden z serwisów straszył afrykańskimi temperaturami w Polsce w granicach 29 stopni, u nas termometry wskazywały 35 a może i więcej; spacer w takich warunkach do najprzyjemniejszych nie należy, a lato dopiero się zaczyna.
Miło będzie zobaczyć się z najbliższymi oraz z tymi, którzy stali mi się bliżsi przez te miesiące naszej emigracji. Duża odległość zbliża 😀Moja najukochańsza Przyjaciółka mówi - Jak zamieszkałaś tysiące km stąd to w końcu może się będziemy częściej widywać:)

"Wszystko się dzieje po coś". 
Jest super, dziękuję. 



sobota, 17 czerwca 2017

Zapasy na lato, czyli słówko o daktylach

Nasze wakacje w Polsce już bliżej niż dalej. Fajnie będzie stąd wyjechać, ale równie fajnie będzie tu po wakacjach wrócić. 

Dziś wybraliśmy się po zapasy przed wyjazdem, a przy okazji też i po nowe doświadczenie, do miejsca, które zapisuję w 'moich ulubionych' - Jeddah Dates Market
W moim życiu przed Arabią, daktyle towarzyszyły mi przede wszystkim jako wspomnienie wierszyka Pani Wawiłow z rysunkami Pana Lutczyna, z dziecięcej książeczki:
"Gdzie się podziały moje daktyle? 
Może je zjadły straszne goryle?
Z okropnym rykiem do domu wpadły,
moje daktyle bezczelnie zjadły! (...)" 
Nawet nie pamiętam kiedy wcześniej jadłam je po raz ostatni i ile razy w życiu jadłam daktyle. Gdyby nie wyjazd i moja ulubiona Aneczka, to prawdopodobnie do dziś bezczelnie i po kryjomu objadałabym się mmsami, śliwkami i wafelkami w czekoladzie albo czekoladkami, które najczęściej wieczorem lądują w okolicy naszego łóżka. O majgat! ;-) a na wspomnienie o daktylach, tylko zjeżyłaby mi sie palma na głowie. 
Dopiero tutaj dowiedziałam się, jak bardzo ograniczona jest moja wiedza i wyobrażenie na ten temat. Tutaj, nie wystarczy pójść do sklepu i poprosić o daktyle, bo daktyl, daktylowi nierówny; jest tu kilka-kilkanaście najbardziej popularnych odmian, lecz szacuje się, że na świecie jest ich ponad trzy tysiące. 
Wszystkich bardziej zainteresowanych zapraszam do bloga Aneczki, która bardziej niż ja zgłębiła temat - Daktyl niejedno ma imię

Natomiast teraz nie wyobrażam sobie, żeby w mojej piramidzie żywieniowej zabrakło tego "dobrodziejstwa". Dziś wybraliśmy się więc na ryneczek. Skupione w jednym miejscu, daktylowe zagłębie, kumulacja, sklepik obok sklepiku, z szyldami w języku arabskim, w powietrzu rozchodzące się zapachy kawy, daktyli, kardamonu. Gdyby nie marudzące dzieci, z chęcią przeszłabym się spokojnie, zajrzała do kilku sklepów i ucieszyła oko a tak skończyło się na jednym, bo - mamo, przecież już kupiłaś daktyle. Do drugiego sklepiku, pod którym zaparkowaliśmy wskoczyłam na szybko, gdy Pan Mąż zapinał chłopców w fotelikach. Wrócę tu po wakacjach i zrobię zapasy na kilka tygodni.

Oczywiście miałam przygotowaną listę z wyszczególnieniem kilku rodzajów, które na pewno chciałam kupić, i co z tego, skoro w sklepie nic nie było podpisane a wymawiane nazwy nie brzmiały tak, jak wydawało mi się, że powinny brzmieć. Młody Pan Sprzedawca słabo mówił po angielsku a my słabo rozumieliśmy po arabsku. Jakiś mężczyzna, być może Drugi Sprzedawca, stojący za Panem Mężem, opowiedział nam ładną, zrozumiałą angielszczyzną o kilku rodzajach daktyli, zapytał czy chcemy dla siebie czy na prezent, polecił nam trzy z nich, po czym zabrał swoje pudełko z daktylami, zapłacił i wyszedł. Między naszymi wyborami wszedł kolejny mężczyzna, suchając naszych pytań, zaczął odpowiadać, polecił nam ciasteczka, kawę, sprawił wrażenie Kompetentnego Sprzedawcy, zapytał skąd jesteśmy, później wręczył Panu Mężowi paczkę daktyli, mówiąc - to dla Ciebie, bardzo smaczne z migdałami w środku, w prezencie ode mnie. Zdziwiłam się, choć pomyślałam - miło, miło, taka obsługa klienta to ja rozumiem. Zanim wybrałam ostatni rodzaj daktyla, "Kompetentny Sprzedawca" zapłacił za swoje daktyle i za te sprezentowane Panu Mężowi, pożegnał się i wyszedł. Zostaliśmy w środku z kompletnym zaskoczeniem na twarzy. Tak, to było miłe. Dwoje ludzi, którzy tak jak my byli tu klientami, którzy równie dobrze w nosie mogliby mieć to, że nie wiemy co jest co, że nie rozumiemy tego co mówi do nas Pan Sprzedawca, okazali się być dla nas po prostu ludźmi. Może to aura wciąż trwającego Ramadanu, pełnego dobrych uczynków, a może po prostu trafiamy tu na dobrych ludzi.
A wieczorem wybraliśmy się na spacer, z widokiem na najwyższą fontannę świata - Fontannę Króla Fahda, który zakończyliśmy smaczną, rodzinną kolacją. 
Młodszy: mamo, możesz już się czegoś napić?
Tak.
Starszy: już nie ma słońca, to można
:-)

czwartek, 15 czerwca 2017

W trakcie Ramadanu

Ramadan trwa, a życie tu zwolniło, choć i tak nie jest aż tak źle, jak obawiałam się, że będzie.
Chłopcy mają zajęcia w szkole trochę później, więc rano śpimy do bólu; właściwie to nie śpimy długo ale dobrze by było. Nawet przy pobudce o siódmej trzydzieści, wylegujemy się jeszcze, bez wyrzutów sumienia i pośpiechu.
Mamo, położysz się ze mną jeszcze?
Tak.
A zrobisz mi kakao?
Tak.
A poleżysz ze mną jeszcze?
To najpierw kakao czy leżenie?
Najpierw leżenie, później kakao :)
I wtula się jeden tygrysek z jednej strony, drugi z drugiej, opowiadają o swoich snach albo po raz kolejny tłumaczą mi zasady jakiejś gry, albo leżymy nie mówiąc nic, czasem jeszcze Kićka wskoczy mi „na klatę” ale najczęściej tylko po to, by głośnym miauczeniem przypomnieć, że już najwyższa pora na śniadanie, a ja uśmiecham się, naprawdę spokojna i pełna dobrych myśli.

Moja bardzo ulubiona koleżanka Agnieszka, której pytania, odpowiedzi, przemyślenia zawsze trafiały we właściwe sedno, zapytała mnie ostatnio: Może potrzebowałaś tam pojechać, żeby się właśnie poczuć bezpiecznie? Bo tak właśnie „brzmisz”, jakbyś Ty osobiście zaczynała czuć się „życiowo” spokojnie i bezpiecznie. Dobrze to odbieram? Myślisz, że potrzebowałaś pojechać tak daleko po to, czy tam tak wygląda życie że takie poczucie bezpieczeństwa łatwiej osiągnąć?

I to jest zdecydowanie najtrafniejsze podsumowanie naszego pobytu tutaj.

*

Ramadan. Życie w mieście też ma teraz inne ramy czasowe, bo miasto zaczyna żyć dopiero wieczorem. Nie wszędzie zrobimy zakupy, nie kupimy raczej jedzenia w weekendowe przedpołudnie (chyba że jakąś mrożonkę w naszym sklepie albo pobliskim, które na szczęście funkcjonują w normalnych godzinach), a nawet jeśli kupimy, to na mieście nie zjemy, Pan Mąż jeździ na wizyty do stomatologa na dwudziestą drugą czasem dwudziestą trzecią, bo przed dwudziestą pierwszą nie otwierają. Ja do sklepu poza compoundem wybieram się z mniejszym strachem na ramieniu, bo choć samochody wciąż jeżdżą, to jednak natężenie ruchu jest dużo, dużo mniejsze, co daje sporą szansę na spokojne przejście przez jezdnię zamiast stresującego biegu.

Lecz nawet i tutaj może zdarzyć się tak, że nawet pomimo najszczerszych chęci nic nie idzie tak, jak iść powinno. Młodszy obudził się z wysoką temperaturą, a ponieważ Pan Mąż był już w pracy i nie miałam jak dostarczyć Starszego do szkoły, wszyscy zostaliśmy w domu. Podany ibuprofen zbyt szybko przestał działać i temperatura – wcześniej niż się spodziewałam – na nowo skoczyła; w międzyczasie konsultacja whatsapp czy można podać kolejną dawkę jeśli nie minęło jeszcze tyle czasu ile powinno, niby można (pilnując max dawki dobowej) ale lepiej podać paracetamol, którego nie mam, nie mam nawet blisko apteki. Zadzwoniłabym po taksówkę, ale nie mam nic na koncie. Piszę po whatsappie do znajomej, czy mogłaby zadzwonić do swojego znajomego taksówkarza i poprosić, żeby pojechał do apteki. Ona nie może rozmawiać, więc przesyła mi jego numer telefonu. Kur**. Zadzwoniłabym, ale przecież nie mam nic na koncie. Dobra znajoma, bardzo dobra, taksówkarz trąbi, ja wybiegam, na kartce piszę co ma kupić, wraca za około piętnaście minut, 20 Riyali za kurs. To bez znaczenia. W międzyczasie weterynarz potwierdza, że będzie o 4.30 i o tej godzinie pisze, że jest przy bramie wjazdowej do compoundu i żebym podała swój numer wewnętrzny, bo ochrona musi potwierdzić, że on jedzie tam gdzie mówi, że jedzie. Nie mam numeru wewnętrznego, bo nie mam telefonu stacjonarnego. Dzwoni. Mówię, żeby podał Pana Ochroniarza do swojego telefonu to ja z nim porozmawiam, ale Pan Ochroniarz odmawia takiej weryfikacji mam albo zadzwonić z wewnętrznego albo przyjechać. Piszę do Pana Męża, nic nie może teraz zrobić bo ma spotkanie. Nie mam jak oddzwonić do Pana Weterynarza, Pan Mąż zabrał kluczyki od drugiego auta więc nie mam nawet jak pojechać, zadzwoniłabym po taksówkę, żeby mnie pod bramę zawiozła ale nie mam jak. Wychodzę przed dom, ale jak nigdy nie ma w pobliżu żadnej taksówki, nie dojdę ani nie dobiegnę do bramy bo nie zostawię dzieci w domu, a nie wsadzę na rowery jednego chorego. Nie mam nawet jak oddzwonić, na szczęście Pan Weterynarz sam dzwoni, mówi, że nie będzie czekał, ja go przepraszam, umówimy się na jeszcze jeden termin w bardziej sprzyjających okolicznościach. (Ostatecznie umawiam się później, dzieci w szkole i całe szczęście, że nie musiały oglądać Kićki w trakcie zabiegu, który został przeprowadzony na stole w naszym salonie. Wszystko się dzieje po coś.)
Młodszy znów gorączkuje. Wraca Pan Mąż z pracy, jedziemy do przychodni. Niestety, otwierają ponownie dopiero o 20, jedziemy do kolejnej, otwierają ponownie dopiero o 22, nie szukamy dalej tylko o 20 wracamy do kliniki pierwszej, która okazuje się, być ponownie otwarta jednak o 20.30, co wcale nie oznacza że o tej godzinie pojawił się cały personel, przez ponad pół godziny jesteśmy sami w poczekalni. Do gabinetu lekarskiego wchodzimy o 21.20. O majgat!
Gabinet lekarski bardziej przypomina pokój dziecięcy, z kolorowym dywanikiem, namiotem, zabawkami, my siadamy na wygodnej kanapie w otoczeniu kolorowych poduszek i pluszaków a Młodszy przed badaniem dostaje w prezencie samochód. Proszę przyjść ponowie za dwa-trzy dni, tylko proszę umówić się przez moją asystentkę. Dzwonię następnego dnia, żeby się umówić.
Wizyta o godzinie jedenastej, ok?
Jedenastej rano?
Nie, wieczorem.
A nie można wcześniej?
Nie, nie ma wcześniej wolnego terminu. Doktor przyjmuje od dziewiątej.
Ok.
W trakcie Ramadanu nie tylko musimy liczyć się z porami modlitw, lecz upewnić się, że miejsce, do którego chcemy się wybrać, na pewno będzie otwarte.

Nie znam tutejszych tradycji ale wysyłam znajomym paniom życzenia z okazji Ramadanu, wiem, że dla nich to ważny czas, odnoszę wrażenie, że cieszą ich moje życzenia. Ramadan Kareem!
Pan Mąż przywozi świeżo usmażone „sambuski” (sambosas) ze stoiska wystawionego w tym miesiącu przy naszym sklepie. W świetle wszelkich fit-trendów nie jest to ani fit ani healthy ani low-fat czy cośtam-free, ale mi smakuje i to bardzo. Różne nadzienia, cztery smaki do wyboru – warzywa, ser, kurczak, wołowina, ciekawie i smakowicie doprawione, zawinięte w cienkie ciasto w kształt trójkątów i usmażone na głębokim oleju. Chrupiące, tłuste a przede wszystkim smaczne, postanawiam jutro pościć do zachodu słońca.

(stoisko jeszcze zamknięte)





niedziela, 4 czerwca 2017

Szkoła, wakacje i Ramadan

Parę tygodni temu dostaliśmy od szkoły maila, że w związku z pewnymi powodami związanymi ze zmianami w kalendarzu, zajęcia szkolne zakończą się wcześniej niż planowano. Nie wiem jakie zmiany nastąpiły, bo u mnie dzień i miesiąc ciągle był ten sam ale pomyślałam - czym jeszcze ten kraj mnie zaskoczy? I tym sposobem u nas już drugi tydzień wakacji, lecz chłopcy uczęszczają na letnie zajęcia organizowane przez szkołę.
Z dobrych wiadomości szkolnych, otrzymaliśmy już ostateczne i oficjalne potwierdzenie, że chłopcy zostali przyjęci do szkoły, którą wybraliśmy, i która spodobała się naszym dzieciom tak bardzo, że najchętniej poszliby tam już, od razu. Fakt przyjęcia ich do szkoły nie był wcale taką oczywistą oczywistością, bo żeby było tak jak się stało, trzeba było zdać egzamin. Tak, i to jeszcze trzy miesiące po naszym przyjeździe! Egzaminy chłopców odbyły się w odstępie miesiąca, pierwszy przystąpił Młodszy, a za każdym razem towarzyszyła mi Pani Nauczycielka, równie przejęta jak my. Gdy usłyszałyśmy, że egzamin potrwa około półtorej godziny, pomyślałam tylko – o majgat! Przyszła pani, każde dziecko dostało karteczkę z imieniem i nazwiskiem, dzieci ustawiły się w rzędzie i poszły. A nam pozostało czekać zastanawiając się, co oni z tymi dziećmi tam będą robić.
Gdy Starszy wyszedł ze swojego egzaminu, powiedział tylko – matematyka była łatwa i zrobiłem najszybciej ze wszystkich.
Szkoła jest duża, ładna i sprawia dobre wrażenie. Byliśmy zapoznać się też z dwiema innymi, ale to ta szkoła spodobała nam się najbardziej i po wyjściu z niej oboje wiedzieliśmy – tak, to jest to, chcemy, żeby nasze dzieci się tu uczyły. Dobrze wyposażone sale, pracownie, kompleks sportowy, szeroka gama zajęć dodatkowych, ładne place zabaw, stołówka. Czuliśmy się tam bardzo dobrze, i dawało się odczuć, że to jest szkoła dla dzieci.
Po wszystkim długo czekaliśmy na odpowiedź ale pomimo obaw, które mieliśmy na początku dziś możemy śmiało powiedzieć - warto było spróbować.

W ubiegłą sobotę rozpoczął się Ramadan – święty, dziewiąty miesiąc kalendarza muzułmańskiego. To czas postu, modlitwy, jałmużny. Post trwa każdego dnia od wschodu do zachodu słońca, np. dziś od 4:14 do 19:04. W tym czasie muzułmanie powstrzymują się m.in. od jedzenia, picia, palenia papierosów, nie można też plotkować i przeklinać i jeszcze czegoś na „p” - też nie można.
Pan Mąż stwierdził, że rzeczywiście, wszyscy w pracy są teraz zdecydowanie milsi i spokojniejsi.
Nas post nie obowiązuje, ale nie możemy nic jeść, pić, palić w miejscach publicznych, w pracy, więc Pan Mąż postanowił, że spróbuje rzucić palenie w trakcie Ramadanu, a my mu bardzo kibicujemy!
Znajoma mówi mi, że Ramadan jest ważnym okresem w życiu każdego muzułmanina. Może brzmi rygorystycznie ale w czasie postu i modlitwy każdy ma możliwość jeszcze bardziej wsłuchać się w siebie, popracować nad sobą, oczyścić zewnętrznie i wewnętrznie. Mówi: wiesz, niektórzy w tym czasie więcej śpią w dzień, żeby wytrzymać, ale to nie chodzi o to, żeby ten czas sobie ułatwiać. Owszem, czuję głód, pragnienie, ale dzięki temu mam możliwość zrozumieć ubogich, głodujących. To uczy szacunku.
Po zachodzie słońca wszyscy, najczęściej całymi rodzinami, w towarzystwie bliskich, znajomych, przyjaciół, sąsiadów zasiadają do uroczystej kolacji przerywającej post, czyli iftar.

Po południu Pan Mąż pojechał do pobliskiego sklepu, gdzie można zaopatrzyć się w tradycyjne świąteczne przysmaki, więc możemy powiedzieć, że nasz wczorajszy iftar wyglądał tak:


Na czas Ramadanu nasz compound został przyozdobiony tradycyjnymi dekoracjami





 A chłopcy w szkole przygotowali specjalne dekoracje