Ramadan trwa, a życie tu
zwolniło, choć i tak nie jest aż tak źle, jak obawiałam się, że
będzie.
Chłopcy mają zajęcia w
szkole trochę później, więc rano śpimy do bólu; właściwie to
nie śpimy długo ale dobrze by było. Nawet przy pobudce o siódmej
trzydzieści, wylegujemy się jeszcze, bez wyrzutów sumienia i
pośpiechu.
Mamo, położysz się ze
mną jeszcze?
Tak.
A zrobisz mi kakao?
Tak.
A poleżysz ze mną
jeszcze?
To najpierw kakao czy
leżenie?
Najpierw leżenie,
później kakao :)
I wtula się jeden
tygrysek z jednej strony, drugi z drugiej, opowiadają o swoich snach
albo po raz kolejny tłumaczą mi zasady jakiejś gry, albo leżymy
nie mówiąc nic, czasem jeszcze Kićka wskoczy mi „na klatę”
ale najczęściej tylko po to, by głośnym miauczeniem przypomnieć,
że już najwyższa pora na śniadanie, a ja uśmiecham się,
naprawdę spokojna i pełna dobrych myśli.
Moja bardzo ulubiona
koleżanka Agnieszka, której pytania, odpowiedzi, przemyślenia
zawsze trafiały we właściwe sedno, zapytała mnie ostatnio: Może
potrzebowałaś tam pojechać, żeby się właśnie poczuć
bezpiecznie? Bo tak właśnie „brzmisz”, jakbyś Ty osobiście
zaczynała czuć się „życiowo” spokojnie i bezpiecznie. Dobrze
to odbieram? Myślisz, że potrzebowałaś pojechać tak daleko po
to, czy tam tak wygląda życie że takie poczucie bezpieczeństwa
łatwiej osiągnąć?
I to jest zdecydowanie
najtrafniejsze podsumowanie naszego pobytu tutaj.
*
Ramadan. Życie w mieście
też ma teraz inne ramy czasowe, bo miasto zaczyna żyć dopiero
wieczorem. Nie wszędzie zrobimy zakupy, nie kupimy raczej jedzenia w
weekendowe przedpołudnie (chyba że jakąś mrożonkę w naszym
sklepie albo pobliskim, które na szczęście funkcjonują w
normalnych godzinach), a nawet jeśli kupimy, to na mieście nie
zjemy, Pan Mąż jeździ na wizyty do stomatologa na dwudziestą
drugą czasem dwudziestą trzecią, bo przed dwudziestą pierwszą
nie otwierają. Ja do sklepu poza compoundem wybieram się z
mniejszym strachem na ramieniu, bo choć samochody wciąż jeżdżą,
to jednak natężenie ruchu jest dużo, dużo mniejsze, co daje sporą
szansę na spokojne przejście przez jezdnię zamiast stresującego
biegu.
Lecz nawet i tutaj może
zdarzyć się tak, że nawet pomimo najszczerszych chęci nic nie
idzie tak, jak iść powinno. Młodszy obudził się z wysoką
temperaturą, a ponieważ Pan Mąż był już w pracy i nie miałam
jak dostarczyć Starszego do szkoły, wszyscy zostaliśmy w domu.
Podany ibuprofen zbyt szybko przestał działać i temperatura –
wcześniej niż się spodziewałam – na nowo skoczyła; w
międzyczasie konsultacja whatsapp czy można podać kolejną dawkę
jeśli nie minęło jeszcze tyle czasu ile powinno, niby można
(pilnując max dawki dobowej) ale lepiej podać paracetamol, którego
nie mam, nie mam nawet blisko apteki. Zadzwoniłabym po taksówkę,
ale nie mam nic na koncie. Piszę po whatsappie do znajomej, czy
mogłaby zadzwonić do swojego znajomego taksówkarza i poprosić,
żeby pojechał do apteki. Ona nie może rozmawiać, więc przesyła
mi jego numer telefonu. Kur**. Zadzwoniłabym, ale przecież nie mam
nic na koncie. Dobra znajoma, bardzo dobra, taksówkarz trąbi, ja
wybiegam, na kartce piszę co ma kupić, wraca za około piętnaście
minut, 20 Riyali za kurs. To bez znaczenia. W międzyczasie
weterynarz potwierdza, że będzie o 4.30 i o tej godzinie pisze, że
jest przy bramie wjazdowej do compoundu i żebym podała swój numer
wewnętrzny, bo ochrona musi potwierdzić, że on jedzie tam gdzie
mówi, że jedzie. Nie mam numeru wewnętrznego, bo nie mam telefonu
stacjonarnego. Dzwoni. Mówię, żeby podał Pana Ochroniarza do
swojego telefonu to ja z nim porozmawiam, ale Pan Ochroniarz odmawia
takiej weryfikacji mam albo zadzwonić z wewnętrznego albo
przyjechać. Piszę do Pana Męża, nic nie może teraz zrobić bo ma
spotkanie. Nie mam jak oddzwonić do Pana Weterynarza, Pan Mąż
zabrał kluczyki od drugiego auta więc nie mam nawet jak pojechać,
zadzwoniłabym po taksówkę, żeby mnie pod bramę zawiozła ale nie
mam jak. Wychodzę przed dom, ale jak nigdy nie ma w pobliżu żadnej
taksówki, nie dojdę ani nie dobiegnę do bramy bo nie zostawię
dzieci w domu, a nie wsadzę na rowery jednego chorego. Nie mam nawet
jak oddzwonić, na szczęście Pan Weterynarz sam dzwoni, mówi, że
nie będzie czekał, ja go przepraszam, umówimy się na jeszcze
jeden termin w bardziej sprzyjających okolicznościach. (Ostatecznie
umawiam się później, dzieci w szkole i całe szczęście, że nie
musiały oglądać Kićki w trakcie zabiegu, który został
przeprowadzony na stole w naszym salonie. Wszystko się dzieje po
coś.)
Młodszy znów
gorączkuje. Wraca Pan Mąż z pracy, jedziemy do przychodni.
Niestety, otwierają ponownie dopiero o 20, jedziemy do kolejnej,
otwierają ponownie dopiero o 22, nie szukamy dalej tylko o 20
wracamy do kliniki pierwszej, która okazuje się, być ponownie
otwarta jednak o 20.30, co wcale nie oznacza że o tej godzinie
pojawił się cały personel, przez ponad pół godziny jesteśmy
sami w poczekalni. Do gabinetu lekarskiego wchodzimy o 21.20. O
majgat!
Gabinet lekarski bardziej
przypomina pokój dziecięcy, z kolorowym dywanikiem, namiotem,
zabawkami, my siadamy na wygodnej kanapie w otoczeniu kolorowych
poduszek i pluszaków a Młodszy przed badaniem dostaje w prezencie
samochód. Proszę przyjść ponowie za dwa-trzy dni, tylko proszę
umówić się przez moją asystentkę. Dzwonię następnego dnia,
żeby się umówić.
Wizyta o godzinie
jedenastej, ok?
Jedenastej rano?
Nie, wieczorem.
A nie można wcześniej?
Nie, nie ma wcześniej
wolnego terminu. Doktor przyjmuje od dziewiątej.
Ok.
W trakcie Ramadanu nie
tylko musimy liczyć się z porami modlitw, lecz upewnić się, że
miejsce, do którego chcemy się wybrać, na pewno będzie otwarte.
Nie znam tutejszych
tradycji ale wysyłam znajomym paniom życzenia z okazji Ramadanu,
wiem, że dla nich to ważny czas, odnoszę wrażenie, że cieszą
ich moje życzenia. Ramadan Kareem!
Pan Mąż przywozi świeżo
usmażone „sambuski” (sambosas) ze stoiska wystawionego w tym
miesiącu przy naszym sklepie. W świetle wszelkich fit-trendów nie
jest to ani
fit ani
healthy ani
low-fat czy
cośtam-free, ale mi smakuje i to bardzo. Różne nadzienia,
cztery smaki do wyboru – warzywa, ser, kurczak, wołowina, ciekawie
i smakowicie doprawione, zawinięte w cienkie ciasto w kształt
trójkątów i usmażone na głębokim oleju. Chrupiące, tłuste a
przede wszystkim smaczne, postanawiam jutro pościć do zachodu
słońca.
(stoisko jeszcze zamknięte)