czwartek, 15 czerwca 2017

W trakcie Ramadanu

Ramadan trwa, a życie tu zwolniło, choć i tak nie jest aż tak źle, jak obawiałam się, że będzie.
Chłopcy mają zajęcia w szkole trochę później, więc rano śpimy do bólu; właściwie to nie śpimy długo ale dobrze by było. Nawet przy pobudce o siódmej trzydzieści, wylegujemy się jeszcze, bez wyrzutów sumienia i pośpiechu.
Mamo, położysz się ze mną jeszcze?
Tak.
A zrobisz mi kakao?
Tak.
A poleżysz ze mną jeszcze?
To najpierw kakao czy leżenie?
Najpierw leżenie, później kakao :)
I wtula się jeden tygrysek z jednej strony, drugi z drugiej, opowiadają o swoich snach albo po raz kolejny tłumaczą mi zasady jakiejś gry, albo leżymy nie mówiąc nic, czasem jeszcze Kićka wskoczy mi „na klatę” ale najczęściej tylko po to, by głośnym miauczeniem przypomnieć, że już najwyższa pora na śniadanie, a ja uśmiecham się, naprawdę spokojna i pełna dobrych myśli.

Moja bardzo ulubiona koleżanka Agnieszka, której pytania, odpowiedzi, przemyślenia zawsze trafiały we właściwe sedno, zapytała mnie ostatnio: Może potrzebowałaś tam pojechać, żeby się właśnie poczuć bezpiecznie? Bo tak właśnie „brzmisz”, jakbyś Ty osobiście zaczynała czuć się „życiowo” spokojnie i bezpiecznie. Dobrze to odbieram? Myślisz, że potrzebowałaś pojechać tak daleko po to, czy tam tak wygląda życie że takie poczucie bezpieczeństwa łatwiej osiągnąć?

I to jest zdecydowanie najtrafniejsze podsumowanie naszego pobytu tutaj.

*

Ramadan. Życie w mieście też ma teraz inne ramy czasowe, bo miasto zaczyna żyć dopiero wieczorem. Nie wszędzie zrobimy zakupy, nie kupimy raczej jedzenia w weekendowe przedpołudnie (chyba że jakąś mrożonkę w naszym sklepie albo pobliskim, które na szczęście funkcjonują w normalnych godzinach), a nawet jeśli kupimy, to na mieście nie zjemy, Pan Mąż jeździ na wizyty do stomatologa na dwudziestą drugą czasem dwudziestą trzecią, bo przed dwudziestą pierwszą nie otwierają. Ja do sklepu poza compoundem wybieram się z mniejszym strachem na ramieniu, bo choć samochody wciąż jeżdżą, to jednak natężenie ruchu jest dużo, dużo mniejsze, co daje sporą szansę na spokojne przejście przez jezdnię zamiast stresującego biegu.

Lecz nawet i tutaj może zdarzyć się tak, że nawet pomimo najszczerszych chęci nic nie idzie tak, jak iść powinno. Młodszy obudził się z wysoką temperaturą, a ponieważ Pan Mąż był już w pracy i nie miałam jak dostarczyć Starszego do szkoły, wszyscy zostaliśmy w domu. Podany ibuprofen zbyt szybko przestał działać i temperatura – wcześniej niż się spodziewałam – na nowo skoczyła; w międzyczasie konsultacja whatsapp czy można podać kolejną dawkę jeśli nie minęło jeszcze tyle czasu ile powinno, niby można (pilnując max dawki dobowej) ale lepiej podać paracetamol, którego nie mam, nie mam nawet blisko apteki. Zadzwoniłabym po taksówkę, ale nie mam nic na koncie. Piszę po whatsappie do znajomej, czy mogłaby zadzwonić do swojego znajomego taksówkarza i poprosić, żeby pojechał do apteki. Ona nie może rozmawiać, więc przesyła mi jego numer telefonu. Kur**. Zadzwoniłabym, ale przecież nie mam nic na koncie. Dobra znajoma, bardzo dobra, taksówkarz trąbi, ja wybiegam, na kartce piszę co ma kupić, wraca za około piętnaście minut, 20 Riyali za kurs. To bez znaczenia. W międzyczasie weterynarz potwierdza, że będzie o 4.30 i o tej godzinie pisze, że jest przy bramie wjazdowej do compoundu i żebym podała swój numer wewnętrzny, bo ochrona musi potwierdzić, że on jedzie tam gdzie mówi, że jedzie. Nie mam numeru wewnętrznego, bo nie mam telefonu stacjonarnego. Dzwoni. Mówię, żeby podał Pana Ochroniarza do swojego telefonu to ja z nim porozmawiam, ale Pan Ochroniarz odmawia takiej weryfikacji mam albo zadzwonić z wewnętrznego albo przyjechać. Piszę do Pana Męża, nic nie może teraz zrobić bo ma spotkanie. Nie mam jak oddzwonić do Pana Weterynarza, Pan Mąż zabrał kluczyki od drugiego auta więc nie mam nawet jak pojechać, zadzwoniłabym po taksówkę, żeby mnie pod bramę zawiozła ale nie mam jak. Wychodzę przed dom, ale jak nigdy nie ma w pobliżu żadnej taksówki, nie dojdę ani nie dobiegnę do bramy bo nie zostawię dzieci w domu, a nie wsadzę na rowery jednego chorego. Nie mam nawet jak oddzwonić, na szczęście Pan Weterynarz sam dzwoni, mówi, że nie będzie czekał, ja go przepraszam, umówimy się na jeszcze jeden termin w bardziej sprzyjających okolicznościach. (Ostatecznie umawiam się później, dzieci w szkole i całe szczęście, że nie musiały oglądać Kićki w trakcie zabiegu, który został przeprowadzony na stole w naszym salonie. Wszystko się dzieje po coś.)
Młodszy znów gorączkuje. Wraca Pan Mąż z pracy, jedziemy do przychodni. Niestety, otwierają ponownie dopiero o 20, jedziemy do kolejnej, otwierają ponownie dopiero o 22, nie szukamy dalej tylko o 20 wracamy do kliniki pierwszej, która okazuje się, być ponownie otwarta jednak o 20.30, co wcale nie oznacza że o tej godzinie pojawił się cały personel, przez ponad pół godziny jesteśmy sami w poczekalni. Do gabinetu lekarskiego wchodzimy o 21.20. O majgat!
Gabinet lekarski bardziej przypomina pokój dziecięcy, z kolorowym dywanikiem, namiotem, zabawkami, my siadamy na wygodnej kanapie w otoczeniu kolorowych poduszek i pluszaków a Młodszy przed badaniem dostaje w prezencie samochód. Proszę przyjść ponowie za dwa-trzy dni, tylko proszę umówić się przez moją asystentkę. Dzwonię następnego dnia, żeby się umówić.
Wizyta o godzinie jedenastej, ok?
Jedenastej rano?
Nie, wieczorem.
A nie można wcześniej?
Nie, nie ma wcześniej wolnego terminu. Doktor przyjmuje od dziewiątej.
Ok.
W trakcie Ramadanu nie tylko musimy liczyć się z porami modlitw, lecz upewnić się, że miejsce, do którego chcemy się wybrać, na pewno będzie otwarte.

Nie znam tutejszych tradycji ale wysyłam znajomym paniom życzenia z okazji Ramadanu, wiem, że dla nich to ważny czas, odnoszę wrażenie, że cieszą ich moje życzenia. Ramadan Kareem!
Pan Mąż przywozi świeżo usmażone „sambuski” (sambosas) ze stoiska wystawionego w tym miesiącu przy naszym sklepie. W świetle wszelkich fit-trendów nie jest to ani fit ani healthy ani low-fat czy cośtam-free, ale mi smakuje i to bardzo. Różne nadzienia, cztery smaki do wyboru – warzywa, ser, kurczak, wołowina, ciekawie i smakowicie doprawione, zawinięte w cienkie ciasto w kształt trójkątów i usmażone na głębokim oleju. Chrupiące, tłuste a przede wszystkim smaczne, postanawiam jutro pościć do zachodu słońca.

(stoisko jeszcze zamknięte)





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz