Nasze wakacje w Polsce już bliżej niż dalej. Fajnie będzie stąd wyjechać, ale równie fajnie będzie tu po wakacjach wrócić.
Dziś wybraliśmy się po zapasy przed wyjazdem, a przy okazji też i po nowe doświadczenie, do miejsca, które zapisuję w 'moich ulubionych' - Jeddah Dates Market.
W moim życiu przed Arabią, daktyle towarzyszyły mi przede wszystkim jako wspomnienie wierszyka Pani Wawiłow z rysunkami Pana Lutczyna, z dziecięcej książeczki:
"Gdzie się podziały moje daktyle?
Może je zjadły straszne goryle?
Z okropnym rykiem do domu wpadły,
moje daktyle bezczelnie zjadły! (...)"
Nawet nie pamiętam kiedy wcześniej jadłam je po raz ostatni i ile razy w życiu jadłam daktyle. Gdyby nie wyjazd i moja ulubiona Aneczka, to prawdopodobnie do dziś bezczelnie i po kryjomu objadałabym się mmsami, śliwkami i wafelkami w czekoladzie albo czekoladkami, które najczęściej wieczorem lądują w okolicy naszego łóżka. O majgat! ;-) a na wspomnienie o daktylach, tylko zjeżyłaby mi sie palma na głowie.
Dopiero tutaj dowiedziałam się, jak bardzo ograniczona jest moja wiedza i wyobrażenie na ten temat. Tutaj, nie wystarczy pójść do sklepu i poprosić o daktyle, bo daktyl, daktylowi nierówny; jest tu kilka-kilkanaście najbardziej popularnych odmian, lecz szacuje się, że na świecie jest ich ponad trzy tysiące.
Wszystkich bardziej zainteresowanych zapraszam do bloga Aneczki, która bardziej niż ja zgłębiła temat - Daktyl niejedno ma imię
Natomiast teraz nie wyobrażam sobie, żeby w mojej piramidzie żywieniowej zabrakło tego "dobrodziejstwa". Dziś wybraliśmy się więc na ryneczek. Skupione w jednym miejscu, daktylowe zagłębie, kumulacja, sklepik obok sklepiku, z szyldami w języku arabskim, w powietrzu rozchodzące się zapachy kawy, daktyli, kardamonu. Gdyby nie marudzące dzieci, z chęcią przeszłabym się spokojnie, zajrzała do kilku sklepów i ucieszyła oko a tak skończyło się na jednym, bo - mamo, przecież już kupiłaś daktyle. Do drugiego sklepiku, pod którym zaparkowaliśmy wskoczyłam na szybko, gdy Pan Mąż zapinał chłopców w fotelikach. Wrócę tu po wakacjach i zrobię zapasy na kilka tygodni.
Oczywiście miałam przygotowaną listę z wyszczególnieniem kilku rodzajów, które na pewno chciałam kupić, i co z tego, skoro w sklepie nic nie było podpisane a wymawiane nazwy nie brzmiały tak, jak wydawało mi się, że powinny brzmieć. Młody Pan Sprzedawca słabo mówił po angielsku a my słabo rozumieliśmy po arabsku. Jakiś mężczyzna, być może Drugi Sprzedawca, stojący za Panem Mężem, opowiedział nam ładną, zrozumiałą angielszczyzną o kilku rodzajach daktyli, zapytał czy chcemy dla siebie czy na prezent, polecił nam trzy z nich, po czym zabrał swoje pudełko z daktylami, zapłacił i wyszedł. Między naszymi wyborami wszedł kolejny mężczyzna, suchając naszych pytań, zaczął odpowiadać, polecił nam ciasteczka, kawę, sprawił wrażenie Kompetentnego Sprzedawcy, zapytał skąd jesteśmy, później wręczył Panu Mężowi paczkę daktyli, mówiąc - to dla Ciebie, bardzo smaczne z migdałami w środku, w prezencie ode mnie. Zdziwiłam się, choć pomyślałam - miło, miło, taka obsługa klienta to ja rozumiem. Zanim wybrałam ostatni rodzaj daktyla, "Kompetentny Sprzedawca" zapłacił za swoje daktyle i za te sprezentowane Panu Mężowi, pożegnał się i wyszedł. Zostaliśmy w środku z kompletnym zaskoczeniem na twarzy. Tak, to było miłe. Dwoje ludzi, którzy tak jak my byli tu klientami, którzy równie dobrze w nosie mogliby mieć to, że nie wiemy co jest co, że nie rozumiemy tego co mówi do nas Pan Sprzedawca, okazali się być dla nas po prostu ludźmi. Może to aura wciąż trwającego Ramadanu, pełnego dobrych uczynków, a może po prostu trafiamy tu na dobrych ludzi.
A wieczorem wybraliśmy się na spacer, z widokiem na najwyższą fontannę świata - Fontannę Króla Fahda, który zakończyliśmy smaczną, rodzinną kolacją.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz