wtorek, 29 listopada 2016

Szkoła

Ostatnim dniem weekendu tutaj jest sobota.
Wieczorem poszliśmy na plac zabaw, zdecydowanie w ciągu dnia nie jest to dobry pomysł.
M: Chłopcy, tata zawiezie nas na plac zabaw, chcecie? Może będą tam inne dzieci.
Starszy: A będą jakieś normalne, czy tylko te inne?


W niedzielę, natomiast, poszłam z chłopcami zobaczyć ich nową szkołę, właściwie to nie wiem czy mogę to nazwać szkołą czy raczej przedszkolem. Porozmawialiśmy z właścicielką i nauczycielką, która będzie ich uczyć dodatkowo. Bardzo podoba mi się ich podejście, cały plan wprowadzenia chłopców, który zaproponowały jest z całą pewnością ułożony tak by jak najbardziej zminimalizować ten szok kulturowy i językowy. Szanuje się tu dziecko i to jest dla mnie bardzo ważne.
Chłopcy zostali umieszczeni w oddzielnych klasach, wiem, że raźniej byłoby im razem, ale tak chyba będzie lepiej.
Zostaliśmy oprowadzeni po całym obiekcie, chłopcy przedstawieni w swoich klasach, Starszy odważył się nawet pobawić chwilę na placu zabaw, Młodszy natomiast bardziej wycofany i przestraszony kurczowo trzymał się moich spodni. Wychodząc zapytałam czy przyjdziemy tu jutro? Tak, przyjdziemy.

Poniedziałek - dzień pierwszy. Ustaliliśmy, że pierwszego dnia zostaną tylko na 3 godziny i stopniowo w zależności od chłopców zachowania, adaptacji będziemy ten czas wydłużać.
Przez pierwszy miesiąc będą mieli zajęcia przez trzy dni w tygodniu, natomiast w dwa dni tylko indywidualną krótką lekcję.
Gdy przyszłam ich odebrać, grupa Starszego akurat była na placu zabaw: To jest My mum!
Mamo, mamo poznałem nowego przyjaciela, inny chłopiec chciał się też mną opiekować, ale ciągle mówił do mnie tylko po angielsku i nie wiem co.
Młodszy, był trochę bardziej nieśmiały, bliski płaczu ale poradził sobie: wiesz mamo, zakolegowałem się z jednym chłopcem. tylko nie wiem jak ma na imię, bo nie rozumiem po angielsku.
Cieszyłam się, że nie płaczą, nie rozpaczają, choć wiem, patrząc na ich zachowania i odruchy od kiedy tu jesteśmy, że przeżywają. Nie da się inaczej. Cieszę się, że są tak dzielni i jestem z nich bardzo, bardzo dumna.

Tata: Jak chłopcy pierwszy dzień w szkole?
Starszy: Fajnie, mam nowego przyjaciela, a pani Młodszego bardzo pięknie się nim zaopiekowała i moja pani też jest bardzo dobra i nie krzyczy na dzieci  w zdenerwowaniu. Tylko oni wciąż mówią do mnie po angielsku i ja nic z tego nie rozumiem. I ja nie miałem na śniadanie żadnej przekąski tylko sam sok...
Odbieram jego słowotok na plus.

Wieczorem poszliśmy na basen, gdzie spotkaliśmy kolegów Pana Męża z pracy:
S: Hello, how are you?
Młodszy: How are you?
S: Fine. And you?
Młodszy: Yes.
:)

Wtorek pobudka.
Zaspani: Mamo, zrobisz kakao?
Tak, chodźcie do kuchni już się robi, ja tylko pójdę się ubrać.

Chyba musimy się wcześniej kłaść :)

 

Abaya

Noszenie abayi nie jest dla mnie problemem, nie jest to w żaden sposób dla mnie upokarzające bądź krzywdzące. Nie przeszkadza mi to, że żaden mężczyzna nie obejrzy się za mną na ulicy mówiąc, że mam ładne nogi, bo cycków przecież nie noszę. Wystarczy mi, że Pan Mąż wciąż patrzy na mnie tak samo a może nawet i lepiej niż jeszcze nie tak dawno i że wciąż mu się podobam.
Noszenie tego stroju, to chyba pierwsza z obowiązujących zasad, które nieświadomie zaakceptowałam i szybko przyzwyczaiłam się. Może po prostu łatwiej jest przystać na to z czym nie można dyskutować?
Jak by nie patrzeć, to zdaje się pierwsza kiecka, którą kupił mi Pan Mąż :) wiem, że bez niej nie mogę wyjść poza compound (zamknięte osiedle na którym mieszkamy), nie wiem co stałoby się gdybym wyszła, ale nie mam ochoty się o tym przekonywać.
Podobno na przestrzeni ostatnich kilku lat trochę się w tym temacie zmieniło, kiedyś abaye były głównie czarne, teraz można wybierać w kolorach, choć do tej pory spotykałam kobiety odziane przede wszystkim w czarne, z jakimiś kolorowymi wstawkami.
Ja w każdym razie kupię sobie jeszcze przynajmniej jedną i chyba nawet sprawi mi to przyjemność.
I pozwolę sobie na koniec zacytować fragment książki Dubaj:
"Ileż to wolności, kiedy człowieka nikt nie ogląda, nie krytykuje za niedoskonałości figury, za uczesanie czy ubiór. Czy spróbowałabyś uwieść mężczyznę zza tajemniczej zasłony? Ściągnąć na siebie uwagę minispódniczką to zbyt proste. Staram się wejść w wasze położenie. Czy wy nie zatraciłyście przyjemności spojrzeń, zakłopotanego i nieśmiałego uśmiechu? (...)"

Weekend

Weekend oczywiście w znacznej części poświęciliśmy na zakupy. Do swojej wciąż otwartej listy dopisywałam rzeczy, produkty, których mi na bieżąco brakowało. Na drugiej liście zapisuję rzeczy, których mam nie zapomnieć przywieźć z Polski.
W piątek tutaj większość sklepów od samego rana do popołudnia jest zamkniętych. Wybraliśmy się do Carrefoura, który jak pokazywał pan internet jeszcze przez godzinę miał być otwarty. Aczkolwiek, jak stwierdził Pan Mąż, to wcale nie musi być takie pewne. Przekonajmy się.
Na bieżąco wykreślałam z listy to, co udało mi się załadować do koszyka. Niestety, gdy wybierałam szklanki, jedna niefortunnie wyślizgnęła się z opakowania i uderzyła o podłogę rozbijając się na kawałki. Usłyszałam tylko gdzieś za sobą: ajajaj. Nikt nie podszedł, nie nakrzyczał, wewnętrznie wpadłam w panikę (Pan Mąż z chłopcami okupowali wówczas regały ze słodyczami), odczekałam i odeszłam chcąc jak najszybciej znaleźć moich panów. Pan Mąż powiedział, że trudno, żeby się nie przejmować, zapłacimy jak za komplet, a to że nikt nie podszedł? Przecież jestem kobietą, żaden facet nie podejdzie.
Przy stoisku z owocami i warzywami zostaliśmy poinformowani, że musimy udać się już do kas. Resztę rzeczy z listy dokupimy później.
Przy wszystkich zakupach tutaj zauważam, że oni tutaj chyba całkowicie nie są eco-friendly. Wszystkie zakupy jakie robimy są nam pakowane w plastikowe reklamówki, nie jakieś cienkie pękające. Mocne, wytrzymałe reklamówki, po kilka, kilkanaście przywozimy z każdych większych zakupów. Swoją drogą dzięki temu nie muszę kupować worków na śmieci. Torebki do pakowania warzyw i owoców też nie są cienkimi, cieniuśkimi reklamóweczkami, tylko dość mocnymi dużymi torebkami.
Stoiska z owocami i warzywami są tu podobne do naszych marketowych, tylko asortyment wygląda miejscami inaczej, egzotycznie, kolorowo. Na szczęście są jabłka, imbir tańszy choć może nie tak ostry jak u nas, ogóreczki małe i chude nie do końca smakujące ogórkiem, właściwie jest wszystko co znam i bardzo dużo tego czego nigdy nie widziałam i nawet nie mam pojęcia jak mogłoby się nazywać. To co w Polsce kupuję na sztuki tutaj jest na kilogramy, i oczywiście to co u nas jest tanie, tutaj tanie nie jest.
Odeszliśmy od kasy, wcześniej przy kasach obok i zaraz za nami zasunęły się rolety. Koniec zakupów.
Młodszy oczywiście chce do toalety, znając życie nie wytrzyma długo i trzeba znaleźć toaletę teraz, zaraz, już. Zapytany po drodze pan sprzątający, gdzie jest toaleta spojrzał bardzo ale to bardzo wymownie z pytaniem w spojrzeniu, przeskakując wzrokiem to na mnie to na dziecko. Aha! Bo to jest ważne. Potrzeba, potrzebą ale tutaj jak w damskim jest kolejka, żadna pani nie wejdzie do męskiego i czasami damskie toalety są w zupełnie innym miejscu niż męskie.
Starszy: Mamo, dlaczego tu nie jest napisane że to jest męska toaleta?
M: Jest napisane - men's toilet = męska toaleta.
Starszy: Ale nie ma pana na obrazku a pani jest
:)

Dzień trzeci i czwarty

Ostatnie dwa dni przed weekendem poczułam u siebie ogromny spadek formy. Wiedziałam, że przedpołudniowy spacer nie bardzo wchodzi w grę więc snułam się po domu w jedną i w drugą stronę. Dzieci miały zajęcie, to najważniejsze.
Zatęskniłam za swoim nudnym życiem. Szybko, nie?
Maria Czubaszek rozbawiła mnie trochę. Raz jeszcze dziękuję za książkę :D ktokolwiek ją wybrał trafił w dziesiątkę :)
Po 16 wybraliśmy się na spacerek, zdecydowanie lepsza pora. Na razie eksplorujemy najbliższą okolicę, więc można powiedzieć, że spacerujemy sobie uliczkami otaczającymi nasz dom.

 Chłopców wciąż cieszy każdy napotkany kot.
Starszy: Mamo, zobacz on tak troskliwie na mnie spojrzał :)

Nie to, żebym była jakoś mocno towarzyska, ale jak do tej pory spotkaliśmy tu więcej kotów niż ludzi :(


Po pracy podjechaliśmy znów do sklepu.
Starszy: Mamo, co to znaczy "excuse me bejb"? Bo pani tak do mnie powiedziała :)

Prawie pełen koszyk, zostało jeszcze znaleźć ostatnie potrzebne produkty, gdy rozległ się jakiś komunikat z głośników. Cokolwiek to oznaczało nie byłam w stanie zrozumieć. Pan Mąż spojrzał na zegarek - oho, czas na modlitwę. Mogliśmy szybko pędzić do kasy, nie kupując tego co będzie mi potrzebne, wyjść nie robiąc zakupów w ogóle albo spokojnie przeczekać. Wybraliśmy to trzecie. Na spokojnie dopakowaliśmy koszyk, w strefie płatków śniadaniowych próbowałam zlokalizować zwykłe płatki owsiane. Omajgat! Przecież za tę cenę w Polsce kupiłabym zapas na cały miesiąc.
Niestety większość tego co u nas jest względnie tanie, tutaj tanie nie jest.
Skierowaliśmy się do kas, przy których też czekało kilka osób z pełnymi koszykami.
W holu, między drzwiami wejściowymi a kasami rozłożono dywany, na których panowie modlili się.
Młodszy jęczał kiedy w końcu pójdziemy do kasy bo on tu "umarnie z pragnienia", nie wiadomo było ile to jeszcze potrwa.
Nie możemy, teraz trwają modlitwy, dopiero jak panowie skończą wówczas kasjerzy wrócą do kas i będą mogli nas obsłużyć. Chyba tego nie ogarnęli.
Do teraz hasło: jedziemy do sklepu tylko szybko się ubierajcie żeby zdążyć przed modlitwami sprawia, że chłopcy ubierają się błyskawicznie.
Młodszy powtarza, że nie lubi modlitw bo mu się wtedy strasznie męczą nogi.

Popołudnie dnia czwartego (czwartku) zaczęło nasz weekend.
Mój nastrój poszybował w górę!


Dzień drugi

Pan Mąż poszedł do pracy więc zostaliśmy sami.
Ja zajęłam się rozpakowywaniem naszych walizek i toreb, chłopcy w tym czasie bawili się w rośliny i zombiaki. Rozłożyliśmy basen dla psa, który mocno okazyjnie kupiłam w Polsce z przeznaczeniem nie na psa, nie na wodę, tylko na klocki :) więc zaczęła się zabawa w droidy i klony  
Drugie śniadanie, trzeba wyjść, przewietrzyć się. Miałam dosyć huczącego wiatraka w każdym pomieszczeniu.
Jak się okazało, godzina 10 rano nie jest dobrą porą na spacer. Kilka spotkanych po drodze kociaków skutecznie odwróciło uwagę chłopców od tego, że jest duszno, gorąco, wilgotno, ale nie na długo. Po jakichś 20 minutach spoceni, zmęczeni wróciliśmy.
Pie****ę taki spacer.

Wiem, że do wielu rzeczy będę się musiała po prostu przyzwyczaić. Niestety w tym nastroju, któremu bliżej było wówczas do pesymistycznego pozostało mi zacytować lekturę ciężkiego kalibru:
"Patrzył na mnie przed dłuższą chwilę z lekko nadąsana miną, choć nie wyglądał na specjalnie zdziwionego.
- A co się stanie, jeśli mi się nie spodoba?
- Wtedy będziesz musiał się przyzwyczaić.
- Ale jeśli się do czegoś przyzwyczaisz, to wcale nie znaczy, że to lubisz - dodał, łamiąc purpurową kredkę."

Późnym popołudniem znów ruszyliśmy na basen. Inaczej to tak.
Z radością wskoczyłam do wody.  

Koniec dnia pierwszego

Jeszcze przed przylotem chłopcy często pytali, czy możemy nie lecieć do Azji (czasem mówili do Afryki) na długo? Czy wrócimy do Polski? Jak tata przyleci to możemy tak od razu z nim nie jechać? Czy jeszcze kiedyś odwiedzimy nasze przedszkole? Czy będziemy mogli odwiedzać babcię? Czy pojedziemy jeszcze kiedyś na wakacje na biwak? Mamo, czy możesz sobie nie szukać pracy to wtedy będziesz mogła być z nami  w domu i nie będziemy musieli iść do szkoły. Nie chcemy chodzić do szkoły, nie umiemy po angielsku, nie chcemy się uczyć w szkole. Możesz nas mamo uczyć w domu?
Nie dziwiłam się dzieciom, że one to przeżywają, na swój sposób się boją. Ja też się obawiałam, ale w końcu jesteśmy znów wszyscy razem, przecież przylecieliśmy tu też ze względu na przyszłość dzieci. Damy radę!

Ze względu na pogodę, moją formę popodróżową, postanowiliśmy nie eksploatować ani siebie ani dzieci, podjechaliśmy jeszcze do jednego centrum handlowego pokazać dzieciom strefę zabaw, którą znały ze zdjęć, zjeść coś na szybko więc zdecydowaliśmy się jednak na lokalny fastfood.
Frytki nie mogą tu być dużo inne od "naszych".
Siedząc przy stoliku obserwowałam dwie kolejki. Oddzielna dla kobiet, druga większa, szersza dla mężczyzn.
Co zabawne, kobiety podchodziły, zamawiały, odchodziły ze swoją reklamówką.
Mężczyźni podchodzili, zamawiali, odchodzili z kwitkiem i ustawiali się w drugą kolejkę do czekania. 

Po południu wybraliśmy się na basen.
Takiego szaleństwa i radości dzieci brakowało mi przez ostatnie 4 miesiące.
Szaleństwom nie było końca, chłopcy nie chcieli wychodzić z wody, chyba że do miauczących kociaków, które akurat były koło basenu. (Swoją drogą bezpańskich, dzikich kotów jest tu pełno.)
Już nie upalnie, ciepło, mokro, przyjemnie.
Na koniec Starszy powiedział: Tato, a możemy tu jednak zostać trochę dłużej? Powoli zacznę się uczyć tego angielskiego.
Uśmiechnęłam się. All will be well.



Dzień pierwszy - zakupy

Po męczącej podróży pospaliśmy do 8, tylko nie pamiętam którego czasu, bo telefon przestawił mi się na tutejszą strefę czasową a zegarek musiałam przekręcić sama.
Ten dzień musiałam "odchorować", odespać, podróż, zmiana czasu, klimatu.. nie dostosowuję się szybko do wszystkich zmian. Pan Mąż nastawił cały ekspres kawy, dożylnie poproszę.
W lodówce pustka, więc chcąc nie chcąc musieliśmy zrobić pierwszą wycieczkę do pobliskiego sklepu.
Wyjeżdżając poza compound muszę zakładać abayę. Chusta na głowę jest w komplecie, ale nie muszę jej zakładać.
Wiadomo, jak najczęściej ludziom kojarzą się arabskie kobiety, słowo "ninja" zrozumie chyba każdy. I tu pozytywnie się zaskoczyłam. Moi panowie nie śmiali się z tego, nie pokazywali palcami, nie używali żadnych powszechnie znanych i rozpoznawanych określeń
Młodszy: O zobacz mamo, zamaskowana pani.
Zamaskowana pani.. spodobało mi się to, chyba nawet poczułam się dumna z mojego dziecka. Starszy: a czemu tutaj panowie chodzą w sukienkach?
Różnice, różnice. Cieszę się, że dzieci potrafią je zauważyć, nazwać i zapytać. Nawet jeśli nie zawsze wiem co odpowiedzieć :)

Ucieszyłam się, że w sklepie dostaliśmy normalne mleko, jajka, żółty ser, masło, mąkę, makaron włoski. Przeżyjemy :)
Zakręcona jeszcze nawet nie patrzyłam na ceny, chłopcy za to idealnie odnaleźli się w strefie ze słodyczami.
Choć osobiście nie jestem fanką tego brązowego wynalazku, to jednak pozwoliłam by znalazło się w naszym koszyku.

Jak by nie było MADE IN POLAND.

poniedziałek, 28 listopada 2016

Podróż

Podróż - tego obawiałam się najbardziej, jak ci pełni energii chłopcy usiedzą przez te dobrych kilka godzin jednego i drugiego lotu.
Przecież to ich pierwsza podróż samolotem!
W wielu sytuacjach nie to kto-co-gdzie-dokąd ale JAK ma znaczenie.
Drugi raz w życiu leciałam klasą biznes. Tak, to właśnie JAK ma znaczenie i robi ogromną różnicę.
Pierwszy lot do Dubaju. Chłopcy oglądali Star Wars oraz Kubusia Puchatka, delektując się sokiem jabłkowym i lodami rozkładali fotele do najbardziej wygodnej pozycji jaką udało się im ustawić, żeby za chwilę ją zmienić. Jaka fajna ta cała armia przycisków. W przerwie poszli porozrabiać, czyli wrócili z naręczem batoników i puszek z napojami od stewardess.
Odliczaliśmy minuty do lądowania.
(B): Mamo, gdzie masz moją kurtkę i czapkę i chustkę?
Tata: Kochanie kurtka nie będzie ci potrzebna. Tu jest bardzo ciepło.
(B): Ja chcę założyć moją kurtkę.
Mama: Zrobimy tak - założymy tylko chustkę i gdy wysiądziemy z samolotu sam ocenisz czy chcesz kurtkę, ok?
(B): I tak będę chciał.

Przywitał nas powiew ciepłego wieczornego powietrza.
Pa, pa kurtko.

Witaj abayo.

W trakcie drugiego lotu chłopcy zasnęli. Wszyscy byliśmy już zmęczeni.

Wylądowaliśmy. Dzięki umiejętności skutecznego dążenia do celu mojego Pana Męża, ominęliśmy długą, ogromną kolejkę czekających na odprawę paszportową. Przegląd paszportu, odciski rąk, zdjęcie, pieczątka przy wizie.
Szybko skompletowaliśmy swoje bagaże, i do wyjścia? Nie, nie, to jeszcze nie koniec. Kontrola, prześwietlanie bagaży. Co ja tam spakowałam?
Fakt, choć przez cały rok posiadania nie udało mi się regularnie uruchamiać, i tym samym potwierdziłam teorię, że od samego posiadania zestawu płyt kobieta nie staje się szczuplejsza, to jednak spakowałam Chodakowską. Niewykluczone, że przez kolejne miesiące również nie zacznę ćwiczyć, ale jakbym chciała zacząć to mam.
Roznegliżowaną Ewę przykryłam taką mniej rozebraną, a na sam wierzch położyłam moją ulubioną Marię. Czubaszek. Myślę, że nie miałaby nic przeciwko temu, żeby jej nienachalną urodę wykorzystać do odwrócenia uwagi od tego co tuż pod nią.
I oczywiście co? Oczywiście jedyny bagaż, który po prześwietleniu musieliśmy otworzyć to była MOJA walizka. Nie, nie ta z kobietami :)
Pan upewnił się, że skakanka jest skakanką a hantelek hantelkiem. Niczym więcej. Ruszyliśmy do auta, zamontowaliśmy foteliki. Kierunek dom.
Śpiących chłopców przenieśliśmy do łóżka.

Home.
Witaj nowy domku.

Pakowanie

Jeśli dobrze liczę, przeprowadzaliśmy się w naszym wspólnym życiu sześć razy, co daje średnią... 1 przeprowadzka na rok. Wszelkie wspomnienia na ten temat wywołują we mnie ogromny dyskomfort - wymazać, wymazać, nie wspominać.
Podczas pakowania, okazuje się, ile naprawdę człowiek gromadzi, jak wiele niezauważanych i nieużywanych na co dzień przedmiotów czai się w ukryciu.
Opcja minimalizmu? Nie, dziękuję, ja wysiadam.

Naszą ostatnią przeprowadzkę musiałam niestety zrealizować sama bo Pan Mąż już czekał na nas w KSA. Choć przy okazji pozbyłam się góry ciuchów, których nie nosiłam od dłuższego czasu, "tony" zepsutych, niekompletnych zabawek, przedmiotów, stosów przeczytanych gazet i optymistycznie zakupiłam 5 dużych i 2 mniejsze kartony w Obi, to ostatecznie i tak rzeczywistość przerosła moje wyobrażenie.
Po pierwszych dwóch dniach przeglądania,  wyrzucania, wywożenia, oddawania, pakowania i sprzątania przywiozłam z pobliskiej apteki całe auto pustych kartonów, co i tak okazało się za mało.
Kanciaste pakunki zaczęły piętrzyć się w przedpokoju i kuchni, z salonu przechodziły do sypialni - istny Minecraft.
Zamówiłam auto z ekipą, ja wciąż dopakowywałam, oni znosili, znosili, znosili a tych kartonów nie ubywało.
Optymistyczny plan był taki, by zostawić sobie do zabrania tylko nasze duże spakowane walizki, podręczny bagaż i drobnicę, która jeszcze została.
Szef zapytał: te duże walizki też zabieramy?
Ja: Nie, ja się z nimi zabiorę.
Szef: One się spokojnie zmieszczą, tylko musimy zaplanować jak układać, żeby to wszystko na aucie nie latało.
Na całe moje szczęście powiedziałam: no to w sumie je zabierzcie.
Szef: bo wie pani jak to jest, to się tak tylko wydaje, że zostanie tylko trochę, żeby potem pani nie musiała robić kolejnych kursów autem.

Odjechali, mi zostało jedno popołudnie i wieczór, optymistyczny plan na następny dzień - szybko się uwinę z resztą, zapakuję auto, rozliczę z mieszkania, zabiorę dzieci wcześniej z przedszkola i pożegnamy to miasto.
Milion kursów z drugiego piętra, ponieważ dzień wcześniej odjechał odkurzacz i parownica więc z ostatnim sprzątaniem leciałam na szczocie i szmacie. Tą "drobnicą" jak się okazało zapakowałam auto od podłogi po sam dach, miejsce pasażera i przestrzeń między fotelikami, otworzyłam szafę a tam wciąż wiszą moje płaszcze, swetry - poupychałam gdzie się dało, na balkonie jeszcze jakieś reklamówki z zabawkami, już nie zaglądałam do środka tylko wyniosłam na śmieci.
Zmęczona, obolała, głodna - wykończona, odebrałam dzieci później niż planowałam.

Ociężałym autem ruszyliśmy spod przedszkola:
(I)&(B): pa pa Przedszkole, pa pa Biedronko, pa pa Bulwary, pa pa Drzewko, pa pa Biblioteko, pa pa Wisło, pa pa Moście, pa pa Domku...
Tuż za mostem poczułam jak wszystko ze mnie schodzi, cały ten wku*w, spięcie, napięcie. Gdybym mogła to bym się rozpłakała.

Zostawiliśmy za sobą kolejny kawałek naszej przeszłości. 

Start button

Oto my i nasz mały-duży świat - ja czyli Mama i Tata, czyli mój Pan Mąż oraz nasze dwa Skarby, bez których ten świat by nie istniał a jeśli nawet, to byłby zupełnie inny:
Starszy (I) sześciolatek pełen energii i uroku oraz
Młodszy (B) pięciolatek pełen uroku i energii.

Ktoś powiedział – te Skarby zdobędą świat.
Ktoś inny powiedział – świat to za mało!

Wyruszamy więc "w świat", do miejsca, którego jeszcze nie tak dawno nie potrafiłabym zlokalizować ani na mapie ani na globusie. Do kraju, który - gdy kilka miesięcy temu pojawił się na mglistym horyzoncie możliwości wyjazdu - stereotypowo wywoływał we mnie strach, gniew, złość i odrzucenie. Wyjście z mojej strefy komfortu w takim kierunku nie mieściło się wówczas w granicach akceptacji.
Emocje, niczym ta mgła zaczęły stopniowo opadać a ja na swojej drodze spotkałam mądrych ludzi.
No i jesteśmy.

Można by pomyśleć, że zaczyna się nasza przygoda życia i w takich też kategoriach to widziałam, dopóki nasz mądry Przyjaciel rodziny nie powiedział: "Kurcze... Chciałbym Ci życzyć najwspanialszej przygody życia, ale nie mogę.. Bo co to by było za życie, po powrocie, kiedy wiedziałoby się, że nic już równie wspaniałego nam się nigdy nie przytrafi?.."

Co więc czeka nas w Królestwie Arabii Saudyjskiej? Nie wiem, ale wierzę, że to będzie wspaniała przygoda i doświadczenia, które wzbogacą nasz rozwój.

Bo przecież wszystko co nas spotyka dzieje się z jakiegoś powodu. A życie? Życie nie daje nam tego co chcemy, daje nam to co dla nas ma.