wtorek, 29 listopada 2016

Dzień drugi

Pan Mąż poszedł do pracy więc zostaliśmy sami.
Ja zajęłam się rozpakowywaniem naszych walizek i toreb, chłopcy w tym czasie bawili się w rośliny i zombiaki. Rozłożyliśmy basen dla psa, który mocno okazyjnie kupiłam w Polsce z przeznaczeniem nie na psa, nie na wodę, tylko na klocki :) więc zaczęła się zabawa w droidy i klony  
Drugie śniadanie, trzeba wyjść, przewietrzyć się. Miałam dosyć huczącego wiatraka w każdym pomieszczeniu.
Jak się okazało, godzina 10 rano nie jest dobrą porą na spacer. Kilka spotkanych po drodze kociaków skutecznie odwróciło uwagę chłopców od tego, że jest duszno, gorąco, wilgotno, ale nie na długo. Po jakichś 20 minutach spoceni, zmęczeni wróciliśmy.
Pie****ę taki spacer.

Wiem, że do wielu rzeczy będę się musiała po prostu przyzwyczaić. Niestety w tym nastroju, któremu bliżej było wówczas do pesymistycznego pozostało mi zacytować lekturę ciężkiego kalibru:
"Patrzył na mnie przed dłuższą chwilę z lekko nadąsana miną, choć nie wyglądał na specjalnie zdziwionego.
- A co się stanie, jeśli mi się nie spodoba?
- Wtedy będziesz musiał się przyzwyczaić.
- Ale jeśli się do czegoś przyzwyczaisz, to wcale nie znaczy, że to lubisz - dodał, łamiąc purpurową kredkę."

Późnym popołudniem znów ruszyliśmy na basen. Inaczej to tak.
Z radością wskoczyłam do wody.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz