Tutaj też się choruje.
Odnoszę nawet wrażenie, że tutaj trwa to dłużej (przynajmniej w
moim przypadku). Nie bez winy jest z pewnością ciągła zmiana
temperatur otoczenia – upał, klimatyzacja, upał, klimatyzacja,
plus jakieś wirusy, które otaczają nas dookoła.
Ostatnio Młodszy
powiedział, wiesz mamo czego mi brakuje w Arabii? Czego kochanie?
Lasów, bardzo mi brakuje lasów.
O tak! Lasy. Mi też ich
tu bardzo brakuje. Każda chwila spędzona w leśnym mikroklimacie
zawsze, bez wyjątku, miała bardzo dobry wpływ nie tylko na nasze
samopoczucie ale też i na drogi oddechowe.
W pierwszej kolejności
poszłam do lekarza z chłopcami, mój stan nie był na tyle nie do
zniesienia, żeby zaprzątać głowę jakiemuś lekarzowi czy
lekarce.
Kiedyś, lata temu,
umówiłam się z moją ulubioną Ewunią w Warszawie, to było
jeszcze przed posiadaniem google maps i nawigacji w telefonie, więc
przed wyjazdem przestudiowałam plan stolicy, a Ewa bardzo dobrze mi
wytłumaczyła, że tu trzeba skręcić w lewo, tam w prawo, potem w
lewo, na rondo, i w lewo albo w prawo, co swoim zwyczajem i tak
pomyliłam, ale dotarłam. Gdy później jechałyśmy już w aucie razem,
mówię – prowadź. I słyszę – teraz skręć w tę stronę, w tamtą, w
moją, w twoją. Mówię – ale przez telefon wiedziałaś, która
jest prawa a która lewa.
Bo się przygotowałam.
Więc i ja się przed
każdą wizytą przygotowuję. Wszystkie podstawowe objawy mam w
miarę „obcykane” po angielsku, a nawet jeśli nie mam, to jestem
w miarę prostym językiem wytłumaczyć co moim dzieciom dolega.
Gorzej gdy nie zrozumiem
pytania, hahaha.
Otóż w pobliskiej
przychodni, do której zabrałam chłopców, poza standardowym (przed
każdą wizytą, w każdej przychodni, w której byliśmy)
mierzeniem, ważeniem, sprawdzeniem temperatury, pielęgniarka
zrobiła bardziej szczegółowy wywiad.
- delivery normal?
Pytające spojrzenie - ale o co
chodzi? Delivery normal or (i tu padło słowo klucz,
które powinno naprowadzić mnie na sens pytania, gdybym je dobrze
usłyszała i skojarzyła w danym kontekście)?
Ponieważ już wtedy
byłam chora to oczywiście uznałam, że nie dosłyszałam a tak
naprawdę to pewnie nie zrozumiałam pytania. Cokolwiek to miało
znaczyć palnęłam normal, bo do tej pory słowo „delivery”
kojarzyło mi się z pocztą polską, dhlem i całą masą innych
środków transportu, bądź łańcuchem logistycznym, a okazało
się, że może także chodzić o poród.
Dopiero gdy pielęgniarka
uzupełniała kartę Młodszego, coś zakliknęło i zrozumiałam
swoją głupotę. Sprostowałam, pani pokreśliła w obu kartach,
choć oczywiście nie miało to znaczenia dla aktualnego stanu
zdrowia chłopców. Choć później pani doktor zapytała co było
powodem tego, że miałam cięcie cesarskie, czyli caesarian.
Czy któryś z chłopców
przebywał w szpitalu albo miał operację?
Starszy, jak był młodszy,
miał jeden zabieg. I bądź tu mądry jaki. Pokazałam gdzie, jaka blizna
została. Pani doktor pyta – cośtam czy cośtamcośtam? Poddaję
się, wyciągam telefon, google, słownik. Pokazuję jej na
wyświetlaczu i mówię, wtedy powiedziano mi, że to ma się tylko
raz, więc prawie o tym zapomniałam. No tak, tylko raz, więc się nie powtórzy. Możesz na nowo zapomnieć, uśmiechnęła się lekarka.
Choć klinika bardzo miła
i przyjazna, to jednak nie obsługiwana przez naszego
ubezpieczyciela, więc żeby uniknąć procedur rozliczeniowych udało
mi się zlokalizować kolejną, bardzo dobrą przychodnię, bo gdy
wszystkie domowe metody nie przynosiły skutku a ja zaczynałam czuć
się nie lepiej a odczuwalnie gorzej, przyszedł i czas na mnie.
Po raz kolejny
przewertowałam słownik, w poszukiwaniu nowych, tym razem moich
dolegliwości.
Jedną z nich, o której
nie zamierzałam mówić lekarzowi, ale która bardzo śmieszyła
moje dzieci było to, że nie czułam smaku. Bawiło ich to na tyle,
że Młodszy przy obiedzie wyciągnął z lodówki ostry sos chili,
Starszy przyniósł sproszkowane chili – mamo, skoro nie czujesz
smaku to zjedz i wypij to! Chłopcy, cieszę się, że dostarczyłam
Wam takiej rozrywki :) po czym na stole wylądowały wszystkie
przyprawy, które chłopcom wydawały się albo ostre albo
niesmaczne.
Gdy w weekend Pan Mąż
zapytał czy wybierzemy się na obiad do naszej ulubionej restauracji
musiałam odmówić, bo dla mnie nie zrobi różnicy, czy zjem coś
co smakuje czy nawet nie smakuje.
A ponieważ w tamtym
momencie przypomniała mi się wybitnie zrobiona ryba, jedna z
lepszych, które jadłam w życiu, więc gdyby miało mnie ominąć
podobne smakowe doznanie, to nie dziękuję, innym razem.
W poczekalni w przychodni
przyszła miła pielęgniarka, przedstawiła się i poprosiła mnie
do pokoju, żeby zrobić pomiary. Pielęgniarka siedząca przy
komputerze: Proszę stanąć na wagę.
Czy mam zdjąć buty i
abayę?
Nie, można zostawić.
Ale wtedy będę cięższa.
Głupi żart, ale
zrozumieją kobiety bez względu na szerokość geograficzną i kolor
skóry. Wszystkie zaczęłyśmy się śmiać.
Pan doktor gdy później
weszłam do gabinetu, powiedział: wygląda pani na chorą.
Podejrzewam, że mówi
pan to wszystkim swoim pacjentom.
Pan doktor, najwyraźniej
rozbawiony prosi – so, tell me your story.
Podróże kształcą, doświadczenie uczy, ale diagnozę musiałam
zapamiętać, bo nowe słówko nie znajdowało się wśród tych,
które przygotowałam przed wizytą.
Antybiotyk, dwa syropy,
tabletki jedne, drugie. Może pani odebrać leki w aptece na dole i
proszę przyjść za pięć dni. Jakaś recepta, czy coś? To już w
aptece na dole. Ok...
Zjeżdżamy windą do
apteki, nawet nie muszę dużo mówić, pan drukuje naklejki z moim
nazwiskiem, dawkowaniem i innymi informacjami.
Ta przychodnia od razu
staje się naszą ulubioną.
Pan Mąż pyta – ale
lekarz był kobietą?
Nie, mężczyzną.
Hmmm, dziwne.
Mnie samą, już coraz mniej rzeczy zaczyna tu dziwić.