Wczoraj w klasie Starszego mieliśmy
Dzień Otwarty. Wspólny czas dla rodziców i dzieci, a dokładniej
dzieci i ich mam.
Na placu zabaw wieszak by zdjąć i
powiesić swoją abayę, część kobiet została z okryciem włosów.
Z moim Starszakiem, którego ambicja
nie pozwala mu łatwo pogodzić się z porażką, wystartowaliśmy w
kilku zabawach sportowych, niestety już na początku nasza drużyna
w przeciąganiu liny okazała się słabsza, co skończyło się
płaczem, bo przegraliśmy, bo to było nieferowe, bo ich było
więcej po drugiej stronie, bo tamta strona była silniejsza i on się
już bawić nie chce. Na szczęście udało się nam odegrać i
zostawić konkurencję w tyle, w dyscyplinie jazda
pchaczo-samochodem, gdy pozostałe zawodniczki zajęte były rozmową
nie usłyszały one, two, three, go! A ja popchnęłam moje dziecko
do pachołków, zrobiliśmy zakręt i dopędziliśmy do mety. Uśmiech
na twarzy dziecka przywrócony.
Większość kobiet znała się, bo w
pewnym momencie bardziej aktywne od dzieci były dyskutujące ze sobą
mamy, ja przyglądałam się wszystkiemu z boku. Może to kwestia
charakteru, wychowania, a może coś jeszcze.
Jedna z kobiet podeszła do mnie,
przywitać się, zapytać skąd jesteśmy bo często słyszy z ust
swojej córki imię mojego Starszego. Tutaj, popularne i oklepane trochę, imiona naszych dzieci są
mocno oryginalne. Powiedziała, że zna Polskę i wie gdzie to jest
:) Chwilkę miło porozmawiałyśmy, poczułam się lekko oswojona.
Inna z kobiet podeszła do mnie
częstując ciastkami, ugryzłam, mniam, mniam – nie pamiętam
kiedy jadłam tak pyszne ciastko czekoladowe – chrupiące, lekkie,
z rozpływającymi się kawałkami czekolady. Podeszła ponownie
zapytać jak mi smakuje, zażartowałam, że to ciastko rujnuje moją
dietę, ale zdecydowanie jest warte jej zrujnowania. Podeszła do nas
kolejna mama zachwalając te domowe wypieki, zrobiło się miło.
Dostałam wizytówkę, pani ta piecze nie tylko pyszne ciastka, robi
też inne smaczne rzeczy, jak tylko będę potrzebowała można
zamówić. Już uśmiecham się na myśl o jakimś spotkaniu
towarzyskim u nas, i wiem co znajdzie się na stole.
Gdy Starszy skakał na trampolinie, ja
przysiadłam na murku. Siedząca obok kobieta zapytała jak ma na
imię moje dziecko. Pokazałam, że to ten w zielonej koszulce na
trampolinie, akurat skakał tam też jej syn. Zapytała skąd
jesteśmy, jak długo już jesteśmy, jak długo tu zostaniemy, czy
mi się podoba. Zaproponowała, że możemy się kiedyś spotkać z
dziećmi, na dodatek okazało się, że ma także drugie dziecko w
grupie Młodszego. Poczułam się ośmielona rozmową, zapytałam o
system nauczania w Arabii, od kiedy jest obowiązek szkolny, jak
sytuacja na rynku szkół się przedstawia, bo chcąc nie chcąc
Starszy będzie musiał od września pójść do szkoły a my tę
szkołę musimy tu wybrać. Wybrać dobrze znajdując złoty środek
między naszymi ambicjami, chęciami a możliwościami dzieci. Powiedziała, że zapyta swoją kuzynkę która pracuje w szkole i
przygotuje mi taką listę szkół, które moglibyśmy rozważyć i w
przyszłym tygodniu porozmawiamy. Odniosłam wrażenie, że mamy podobny punkt widzenia w niektórych tematach. Podszedł Starszy i pani zapytała
go, czy może ją nauczyć kilku słów po polsku a ona go nauczy po
arabsku. Starszy był mocno onieśmielony i zawstydzony. Okazuje się,
że wymówienie dzień dobry, cześć i dziękuję nie jest wcale
takie łatwe.
To było bardzo miłe przedpołudnie.
Kobiety, które do tej pory
bezszelestnie mijałam rano pod szkołą odprowadzając chłopców,
przestały być mi zupełnie obce. Pod swoimi abayami, hijabami są
bardzo miłe, życzliwe, gadatliwe, serdeczne, przynajmniej te, z
którymi ja miałam okazję porozmawiać. Choć nie wiem co robią, co mówią za moimi plecami ale średnio mnie to interesuje.
Teraz wydaje mi się, że to nie jest
kwestia zaciekawienia białymi przybyszami, ludzie tutaj po prostu
tacy są – otwarci, serdeczni, mili.
I ja czuję się tu coraz lepiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz