Ponieważ tak często
zmieniliśmy miejsce zamieszkania, myślę, że nasze dzieci nie
potrafiłyby się jednoznacznie utożsamić z miejscem, które
mogłyby nazwać domem.
Nasz arabski dom
przywitał nas porządkiem, który zrobiłam przed wylotem:
Młodszy: mamo, a kto tak
ładnie tu urządził?
M: a jak myślisz, kto w
tym domu sprząta?
Młodszy: mamo, jaka ty
jesteś porządna.
Wieczorny przegląd lodówki - jutro
koniecznie jedziemy na zakupy.
Rano przydałaby się
kawa, nie przeszkadza mi zupełnie, że jest tylko arabska.
O majgat!
Jednak nie wszystko
posprzątałam. Nawet nie chcę się zastanawiać co to za coś, co
podczas naszej nieobecności wyhodowało się w czajniku do kawy.
Zapamiętać - nie zostawiać fusów. Brrr. Ciarki i obrzydzenie
przebiegły mi po plecach.
Na zakupy wybraliśmy
centrum handlowe polecone przez Panią Nauczycielkę, z ciekawymi
strefami do zabawy dla dzieci, weszliśmy do kilku sklepów, tu też
są promocje i przeceny. W sklepie z zabawkami dzieci biegały
pomiędzy półkami próbując jednak renegocjować warunek:
wejdziemy pooglądać, ale nic nie kupujemy, zgoda? Gdzieś w oddali dobiegły do
mnie strzępki rozmowy - Pan Mąż w przypływie dobrego humoru
rzucił: chłopcy jak przeczytacie mi jedną stronę z książeczki
albo powiecie wierszyk po angielsku to przyjadę tu i kupię Wam
jedną wybraną zabawkę.
Zupełnie nie
„zajarzyłam” czemu po chwili dzieci obskoczyły mnie z dziwnymi
pytaniami:
Starszy: Mamo, jak jest
po angielsku „bałwan”?
Starszy: Mamo, jak jest
po angielsku „las”?
Młodszy: Mamo, jak jest
po angielsku „ni mniej, ni więcej”?
Myślę sobie - chłopcy
wyluzujcie.
Starszy: Tato, tato ja ci
powiem wierszyk. Ten snowman.. Mamo, ale jak jest po angielsku „ni
mniej, ni więcej”?
Zaskoczyło. Zaczęłam
się śmiać.
Dziesięć bałwanków
było w jednym lesie,
ni mniej, ni więcej,
tylko właśnie dziesięć.
Wyciągnęłam listę
zakupową, sprawdzamy najbliższy czas modlitwy. Mamy jakieś
czterdzieści minut - lecimy do spożywczego.
Rzutem na taśmę zdążyliśmy. Za kilkoma kasami zasłonięto rolety sklepu, a ponieważ już staliśmy w kolejce musieliśmy zostać obsłużeni.
Rzutem na taśmę zdążyliśmy. Za kilkoma kasami zasłonięto rolety sklepu, a ponieważ już staliśmy w kolejce musieliśmy zostać obsłużeni.
Tutaj,
na końcu każdej kasy stoi pracownik odpowiedzialny za zapakowanie
naszych zakupów do reklamówek. Podobno nawet mają obowiązek
doprowadzić wózek do auta, nie wiem ile jest w tym prawdy, ale nie
raz widziałam takiego pana w sklepowej koszulce niosącego torby
zakupowe za panią w czerni. Nie wiem czy było to spowodowane czasem
modlitwy, regulaminem sklepu czy jakimiś innymi obostrzeniami, lecz
gdy nasz koszyk był już załadowany a zakupy zapłacone, pan
pakujący powiedział, że teraz nie możemy jechać wózkiem po
terenie centrum handlowego. Zapytał w której części
zaparkowaliśmy, poprosił Pana Męża, żeby za pięć minut był
przy naszym wyjściu a on jakąś inną drogą dostarczy tam wózek.
Dziwne, ale ok. Ja zabrałam dzieci do jednej ze stref zabaw, na szczęście wcześniej kupiliśmy bilety na dostępne tam atrakcje, teraz nikt by nam ich nie sprzedał.
Dziwne, ale ok. Ja zabrałam dzieci do jednej ze stref zabaw, na szczęście wcześniej kupiliśmy bilety na dostępne tam atrakcje, teraz nikt by nam ich nie sprzedał.
Po atrakcjach i obiedzie
wróciliśmy do domu, chłopcy zajęli się zabawą prezentami od
Mikołaja, a ja rozpakowywaniem walizek.
Kilogramy książek,
zabawki, gry, czapki, ubrania... Znajome przedmioty wokół budują
poczucie bezpieczeństwa, komfortu, świadomości że jednak, mimo wszystko,
jesteśmy u siebie, nawet jeśli to nie do końca jest „nasz dom”.
Wypakowuję prezent od
mojej ulubionej Malwinki:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz