środa, 4 stycznia 2017

Home

Ponieważ tak często zmieniliśmy miejsce zamieszkania, myślę, że nasze dzieci nie potrafiłyby się jednoznacznie utożsamić z miejscem, które mogłyby nazwać domem.
Nasz arabski dom przywitał nas porządkiem, który zrobiłam przed wylotem:
Młodszy: mamo, a kto tak ładnie tu urządził?
M: a jak myślisz, kto w tym domu sprząta?
Młodszy: mamo, jaka ty jesteś porządna.

Wieczorny przegląd lodówki - jutro koniecznie jedziemy na zakupy.
Rano przydałaby się kawa, nie przeszkadza mi zupełnie, że jest tylko arabska.
O majgat!
Jednak nie wszystko posprzątałam. Nawet nie chcę się zastanawiać co to za coś, co podczas naszej nieobecności wyhodowało się w czajniku do kawy. Zapamiętać - nie zostawiać fusów. Brrr. Ciarki i obrzydzenie przebiegły mi po plecach.

Na zakupy wybraliśmy centrum handlowe polecone przez Panią Nauczycielkę, z ciekawymi strefami do zabawy dla dzieci, weszliśmy do kilku sklepów, tu też są promocje i przeceny. W sklepie z zabawkami dzieci biegały pomiędzy półkami próbując jednak renegocjować warunek: wejdziemy pooglądać, ale nic nie kupujemy, zgoda? Gdzieś w oddali dobiegły do mnie strzępki rozmowy - Pan Mąż w przypływie dobrego humoru rzucił: chłopcy jak przeczytacie mi jedną stronę z książeczki albo powiecie wierszyk po angielsku to przyjadę tu i kupię Wam jedną wybraną zabawkę.
Zupełnie nie „zajarzyłam” czemu po chwili dzieci obskoczyły mnie z dziwnymi pytaniami:
Starszy: Mamo, jak jest po angielsku „bałwan”?
Starszy: Mamo, jak jest po angielsku „las”?
Młodszy: Mamo, jak jest po angielsku „ni mniej, ni więcej”?
Myślę sobie - chłopcy wyluzujcie.
Starszy: Tato, tato ja ci powiem wierszyk. Ten snowman.. Mamo, ale jak jest po angielsku „ni mniej, ni więcej”?

Zaskoczyło. Zaczęłam się śmiać.
Dziesięć bałwanków było w jednym lesie,
ni mniej, ni więcej, tylko właśnie dziesięć.

Wyciągnęłam listę zakupową, sprawdzamy najbliższy czas modlitwy. Mamy jakieś czterdzieści minut - lecimy do spożywczego.
Rzutem na taśmę zdążyliśmy. Za kilkoma kasami zasłonięto rolety sklepu, a ponieważ już staliśmy w kolejce musieliśmy zostać obsłużeni.
Tutaj, na końcu każdej kasy stoi pracownik odpowiedzialny za zapakowanie naszych zakupów do reklamówek. Podobno nawet mają obowiązek doprowadzić wózek do auta, nie wiem ile jest w tym prawdy, ale nie raz widziałam takiego pana w sklepowej koszulce niosącego torby zakupowe za panią w czerni. Nie wiem czy było to spowodowane czasem modlitwy, regulaminem sklepu czy jakimiś innymi obostrzeniami, lecz gdy nasz koszyk był już załadowany a zakupy zapłacone, pan pakujący powiedział, że teraz nie możemy jechać wózkiem po terenie centrum handlowego. Zapytał w której części zaparkowaliśmy, poprosił Pana Męża, żeby za pięć minut był przy naszym wyjściu a on jakąś inną drogą dostarczy tam wózek.
Dziwne, ale ok. Ja zabrałam dzieci do jednej ze stref zabaw, na szczęście wcześniej kupiliśmy bilety na dostępne tam atrakcje, teraz nikt by nam ich nie sprzedał.
Po atrakcjach i obiedzie wróciliśmy do domu, chłopcy zajęli się zabawą prezentami od Mikołaja, a ja rozpakowywaniem walizek.
Kilogramy książek, zabawki, gry, czapki, ubrania... Znajome przedmioty wokół budują poczucie bezpieczeństwa, komfortu, świadomości że jednak, mimo wszystko, jesteśmy u siebie, nawet jeśli to nie do końca jest „nasz dom”.


Wypakowuję prezent od mojej ulubionej Malwinki:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz