Od poniedziałku przy
naszej „odrabialni lekcji” leży słownik polsko-angielski,
stety-nie-stety ja uczę się razem z chłopcami. Szczególnie, że
ostatnio „dzięki” mojej pomocy Starszy zrobił dwa błędy w
pracach domowych, toast był dla mnie tostem a gol to goal
a nie gol. Wiesz mamo, trochę mi źle podpowiedziałaś. Gdy Pani
Nauczycielka, próbowała się chyba wytłumaczyć z tego, że
poprawiła mu błędy czułam, jak moja czerwona z powodu spaceru do
szkoły w trakcie upału twarz, błyskawicznie przeszła w ostrą
purpurę. Płonęłam ze wstydu, sama przed sobą.
Ostrosłup,
graniastosłup, walec, stożek... te pojęcia pojawiły się w mojej
świadomości podczas jakiejś lekcji matematyki i coś mi się
zdaje, że było to wówczas, gdy już umiałam i czytać i liczyć.
W świadomości moich dzieci pojawiają się już teraz, i to po
angielsku. Zanim zaczęliśmy odrabiać lekcje, musiałam je sobie
narysować i spisać ze słownikiem co jest co. O majgat!
Gdy tak ostatnio sobie z
Panem Mężem wieczorem rozmawialiśmy, uświadomiłam sobie w jak
trudnej tak naprawdę sytuacji znalazły się teraz nasze dzieci. Nie
dość, że muszą uczyć się rzeczy, które normalnie poznawałyby
później, to jeszcze uczą się ich w języku, który sami dopiero
co poznają i którego ja nie znam na tyle dobrze, by móc ich dobrze
nauczyć.
Wkurzam się na
Młodszego, że nie potrafi napisać literki tak, jak powinna być
napisana, tylko koślawi coś, co do literki zupełnie nie jest
podobne, na Starszego, że złożone po raz dziesiąty słówko z
liter, które już zna, w kolejnym rzędzie musi składać na nowo i
zdaje się pozapominał litery, które jeszcze przed chwilą pamiętał
(choć ja sama próbuję od kilku miesięcy zapamiętać nazwę
warzywa ze sklepu, które chcę sobie wygooglować i sprawdzić jak i
z czym to się je, a gdy przychodzi co do czego pamiętam tylko, że
zaczyna się na literę „k”). Za to, za chwilę jestem w szoku i
pękam z dumy, że wałkowane dwa dni wcześniej cone, cylinder,
cube... Starszy recytuje
bezbłędnie.
Tak, zapominam, że to
dzieci, że sytuacja szkolna, w której się znalazły nie jest dla
nich tylko komfortowa, przyjemna i w samych radosnych kolorach, a
może to moje oczekiwania i wyobrażenia podświadomie kręcą się
przy stereotypie – dzieci szybko łapią, raz dwa się nauczą, bo
świadomie, wiem, że to będzie dłuższy proces. Przecież jesteśmy
tu dopiero miesiąc i to z niewielkim hakiem.
Z przedszkola, w którym
była głównie zabawa, z zerówki w której nauka przeplatała się
z zabawą trafili do szkolnych ławek, gdzie tej zabawy jest trochę
mniej niż było do tej pory, w języku, którego jeszcze nie
rozumieją.
Cieszę się, gdy Młodszy
po lekcjach przybiega dziś do mnie i mówi – Mummy, it's a
small cat! Gdy podśpiewuje sobie jakieś szkolne piosenki, gdy
słyszę jak wypowiadają niektóre słówka w taki sposób w jaki ja
nigdy ich nie wypowiem, gdy rano przychodzimy do szkoły a trzech
chłopców biegnie w stronę Starszego, przytulają się na
przywitanie i słyszę: hello my friend.
Przypomina mi się
ostatnie zdanie mojego „wypracowania” we wczesnej podstawówce –
chciałabym zostać nauczycielką bo lubię dzieci.
Uwielbiam i
kocham moje dzieci ale teraz wiem, jak ciężka może być praca
nauczyciela.
"Uważaj na to czego sobie
życzysz, bo może się spełnić."
Chłopcy,
chodźcie odrobić lekcję!
Starszy:
tylko się mamo na mnie nie denerwuj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz