Tak, to bardzo często
inni ludzie sprawiają, że nasze życie jest bardziej lub mniej do
zniesienia.
Ciekawa praca za nie
najgorsze pieniądze stanie się męcząca z powodu beznadziejnej,
żeby nie powiedzieć głupiej, szefowej, fajne mieszkanie i jego
lokalizacja uciążliwe przez sąsiadującą patologię a zwykłe
zakupy w supermarkecie będą niezwykłe, gdy za kasą siedzi
nieprzeciętna kasjerka.
Podczas naszych
pierwszych tygodni często pytano mnie – jak ludzie tutaj? I czy
oni tak w ogóle tutaj są, bo zdjęcia, które rozsyłałam,
najczęściej jednak pokazywały pustkę na ulicach i chodnikach.
Odpowiadałam, zgodnie z prawdą, że właściwie, hmmm, że
właściwie spotykamy tu więcej kotów niż ludzi, więc trudno o
jakiekolwiek odczucia bądź spostrzeżenia. Najwięcej ludzi widuję
podczas zakupów, więc niełatwo jest ocenić kogokolwiek przez
pryzmat sekund, gdy tylko mijamy się w sklepie. Nie, tak naprawdę
to łatwo, bardzo łatwo jest oceniać, trudno natomiast, na
podstawie niewielu danych wejściowych wyciągnąć właściwe
wnioski.
Pan Mąż twierdzi, że
ludzie tutaj są ok, on nie ma zastrzeżeń a nawet darzy ich jakąś
swoistą sympatią. W sumie, nie spotkaliśmy się do tej pory z
żadnym przejawem niechęci, nietolerancji, niegrzeczności a wręcz
przeciwnie.
Kilka zakupów z rzędu
próbowałam znaleźć olej kokosowy, wydało mi się to aż
niemożliwe, żeby pośród wszystkich innych tworów z kokosa nie
znaleźć oleju. W jednym z marketów Pan Mąż zapytał kogoś z
obsługi sklepu gdzie coś takiego znaleźć, niedaleko przechodziła
kobieta z zakrytymi włosami, słysząc pytanie Pana Męża podeszła
do niego i nie dość, że wytłumaczyła w którym dziale, na której
półce i w jakiej butelce (z pewnością poległam w poszukiwaniach,
ponieważ szukałam oleju w słoiku), to jeszcze wymieniła nam inne
sklepy, w których będziemy mogli znaleźć w razie potrzeby lepszy
olej a także inne produkty. Owszem spotykałam się z podobnymi
zachowaniami także w Polsce, ale tutaj było to dla mnie dodatkowo
ważne.
Spośród wszystkich
moich wyjazdów zawsze bardzo miło wspominam mieszkańców Lizbony,
którzy pomimo tego, że nie posługiwali się językiem, który
potrafiłam zrozumieć, sami proponowali pomoc, na migi udzielali
wskazówek, prowadzili, gdy z moim ulubionym Jabłuszkiem :) i innymi
turystami wędrowaliśmy z planem miasta, próbując dotrzeć już
nie pamiętam dokąd. Ludzka bezinteresowność, chęć pomocy mimo
choćby komunikacyjnych przeszkód, życzliwość i sympatia a do
tego wszystkiego uśmiech. Tak, to lubię.
Niedawno jedna z
nauczycielek podczas popołudniowej krótkiej wymiany uprzejmości
zapytała jak nam się tu podoba, jak się odnajdujemy, jak nasze
wrażenia i czy byliśmy gdzieś poza naszym compoundem; ostatecznie
ta pozorna pogawędka przekształciła się w bardzo miłą i ciekawą
rozmowę. Z inicjatywy Pani Nauczycielki wymieniłyśmy się
numerami telefonów, powiedziała, że jeśli będę miała jakieś
pytania mogę śmiało pytać, zaproponowała, że chętnie wskaże,
pokaże mi kilka ciekawych miejsc, gdzie możemy jechać czy wybrać
się z dziećmi, gdzie najlepiej robić zakupy, gdzie kupić „fancy
abays”, nauczy mnie kiedyś jak robić arabską kawę a nawet
bardzo chętnie umówi się z nami w któryś weekend, żeby nasze
rodziny mogły się spotkać. „Nie jesteś już tutaj sama, teraz
znasz mnie”.
Byłam już kiedyś w
takiej sytuacji i wiem, że nie muszę się z kimś regularnie
spotykać, rozmawiać (choć od czasu do czasu jest to nawet
wskazane), regularnie podtrzymywać znajomości, lecz sama świadomość
tego, że w razie potrzeby mam się do kogo odezwać robi naprawdę
dużo.
To są tylko chwile,
sekundy, minuty, kiedy właśnie w tym a nie innym momencie, na
naszej drodze pojawia się człowiek, nierzadko pozornie przypadkowo i bez
znaczenia. Bez względu na to, czy pojawi się w naszym życiu na
minutę, siedem miesięcy czy kilka lat, te chwile i to jak je
wykorzystamy, mogą być początkiem czegoś większego.
Ja jestem w Arabii dzięki
Panu Mężowi, ale on beze mnie byłby dzisiaj zupełnie gdzieś
indziej.
Jeszcze tego samego
popołudnia Pani Nauczycielka przesłała mi komunikatorem kilka
linków, ciepłych słów a przed weekendem propozycję spotkania.
Poczułam jak spada mi z pleców kolejny ciężar a perspektywa
dalszego życia tutaj nabrała nowego koloru.
Ten wyjazd do Lizbony to i ja z uśmiechem na twarzy wspominam :-)
OdpowiedzUsuń