sobota, 7 stycznia 2017

O wycieczce, której nie było.

Po wolnym od szkoły (ale nie od pracy) 1szym stycznia, weekend nadszedł szybciej.
Pan Mąż zaproponował wycieczkę na piątek: wyjedźmy gdzieś poza Jeddah - jestem za. Chłopcy oczywiście woleliby ten dzień spędzić w domu, ale przecież – ile można :)
Plan był taki, by pojechać do pewnej urokliwej miejscowości, której nazwy już teraz nie pamiętam, gdzie są góry, dużo zieleni, wąskie, malownicze dróżki, małpy, może nawet wielbłądy za oknem. Jakiś jeszcze inny świat. Czemu nie? Let's go!
Porada – koniecznie weźcie ciepłe ubrania, bo tam jest dość zimno, nawet 17 stopni. Faktycznie, mrrrróz.
Zanim wygrzebaliśmy się, a dokładnie Pan Mąż, z łóżka, zjedliśmy śniadanie, ja przygotowałam prowiant na drogę i na ewentualny „piknik” tam na miejscu, spakowaliśmy ubrania na te bezwzględne chłody, które mogłyby nas zaskoczyć, plecak fotograficznej elektroniki i gadżety od Mikołaja do przetestowania, zrobiła się godzina 11. Gotowi! To będzie fajny dzień. 
Chłopcy, założyli swoje najnowsze przeciwsłoneczne okulary zakupione jeszcze w Polsce, w zaprzyjaźnionym studiu optycznym
Ostatnia rzecz – po drodze zatankujemy. Błahostka.
O maj gat! 
Ja dziękuję za takie błahostki, w piątek przed południem. Bardzo, baaardzo dziękuję. Ponad godzinę jeździliśmy po mieście szukając – stacji po drodze, potem jakiejkolwiek stacji, ostatecznie jakiejkolwiek otwartej stacji. Na wszystkich po kolei napotykaliśmy pustkę i ciszę, na niektórych łańcuchy uniemożliwiające dojazd do dystrybutorów, a na innych niektórych i łańcuchy i tabliczkę „Closed for prayer” (zamknięte na czas modlitwy).
Przypomniało mi się, że chyba kiedyś gdzieś czytałam, że piątek jest tu dla nich takim dniem świętym, od rana spędzają czas w meczetach, na modlitwach, i w tym czasie większość wszystkiego jest po prostu zamknięta, większe sklepy mogą być rano przez krótki czas otwarte (na wszelki wypadek lepiej zawsze sprawdzić). 
Zbliża się godzina trzynasta, nawet jeśli gdzieś zatankujemy, to zanim dojedziemy na miejsce zrobi się 15sta, od 18stej robi się już szaro, potem ciemno. Cała ta wycieczka traci sens.
Pan Mąż „łagodzi” napięcie, mówiąc: wróćmy do compoundu, żeby nam nie zabrakło paliwa na dojazd. O majgat! Wspomnienie sytuacji, kiedy mi samej z dwójką małych dzieci skończyło się w trakcie jazdy paliwo, wywołuje nieprzyjemną wizję utknięcia w środku gorącego miasta, z dwójką starszych ale wciąż małych dzieci. Jestem przekonana, że w takiej sytuacji Pan Mąż miałby do kogo zadzwonić z prośbą o pomoc, ale nie, nie, nie. Nie chcę, żeby to się wydarzyło.
Spokojnie dotarliśmy do compoundu.

Starszy (który zdrzemnął się w samochodzie): mamo, a gdzie te małpy?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz