czwartek, 12 stycznia 2017

Szkolny kiermasz

Wczoraj przyszedł e-mail przypominający, że następnego dnia odbędzie się szkolny kiermasz i żeby każde dziecko w miarę możliwości przyniosło coś zrobionego w domu. Dziedzina dowolna – kulinaria, sztuka, etc.
Owszem, informacja o tym wydarzeniu mignęła mi już wcześniej, ale nie spodziewałam się, że to już jutro. Niestety, jestem mocno na bakier z bieżącym kalendarzem, i nie jestem w stanie powiedzieć danego dnia, jaki mamy właśnie dzień. Te dane tak często się zmieniają... :)
Nasze dzieci artystami zdecydowanie nie są (choć na swój sposób nieźli z nich artyści, lecz to nie ta dziedzina sztuki), więc myślę, że jakiekolwiek dzieła w ich wykonaniu nie sprzedałyby się jak świeże bułeczki. Bułeczek, ciasteczek i innych tego typu zrobić nie mogłam ponieważ nie mam piekarnika. Prawdopodobnie już w momencie, gdy informacja o kiermaszu mignęła mi wśród innych, z góry założyłam, że chłopcy po prostu pójdą w roli klientów. Mogłabym ewentualnie upleść jakieś finezyjne bransoletki, ale – czasu mało, materiału brak a poza tym to miało być przygotowane przez dzieci a przynajmniej z ich udziałem.

Późnym popołudniem Pan Mąż wraca z pracy, chwila rozmowy, zabawa z chłopcami a ja w tym czasie zgarnęłam wszystkie drobniaki i ułożyłam na stole dwa stosiki.
Pan Mąż: znów Wróżka-Zębuszka przyszła?
M: Nie, jutro u chłopców w szkole jest kiermasz, to ich kieszonkowe na zakupy.
P.M.: Jaki kiermasz?
M: Ogłoszenie jest na stole.
P.M.: (Czyta) Ale to przecież musimy coś przygotować!
M: Kasę właśnie przygotowuję.
P.M.: Musimy coś zrobić, żeby chłopcy też mogli coś sprzedawać i sobie zarobić. Może coś upieczemy?
M: Żeby coś upiec to trzeba mieć, co? Piekarnik.
P.M.: A my nie mamy.
M: Ano. Nie mamy.
P.M.: Pojadę do sklepu i coś kupię.
Pan Mąż nakręcił się. Chyba nastąpiła zamiana ról, zawsze to ja nakręcałam takie rzeczy, dbałam o to, by chłopcy uczestniczyli w aktywnościach. W Polsce wiedziałabym co, gdzie, zadbałabym o to wszystko odpowiednio wcześniej.
P.M.: Będzie im przykro jak nie będą mieli nic swojego. Jadę do sklepu.

Aplikacja „prayer time”, którą ostatnio zainstalowałam właśnie się przydała. Nie używam jej w tym celu, w jakim została ona stworzona, ale nawet ma kompas, wskazujący położenie słońca.
Kolejna modlitwa zacznie się za 27 minut.
P.M.: Chłopcy, zaraz wracam i będziemy robić jakieś babeczki, ciasteczka na kiermasz! Zrobimy z nutellą, mmsami.
Hurrraaaa!
Lubię Pana Męża w takim wydaniu i przypominam sobie obrazek, jak kiedyś w trójkę, lepili w kuchni ciastolinowe lody, ciasteczka. Uśmiecham się.


Pani Nauczycielka z uznaniem relacjonuje jak Starszy liczył, przeliczał i dobrze wiedział ile ma pieniędzy. Ah, te matematyczne geny. Tak, tak, liczyć to on umie.
Chłopcy są uradowani, Starszy przeszczęśliwy, że sprzedał wszystko ze swojej tacy: wiesz mamo, mogliśmy zrobić wszystko za dwa riyale. To bym zarobił jeszcze więcej.

Wyciągam z każdego plecaka pęk jednoriyalówek. O majgat!
A wy coś wydawaliście?
Kupili od innych dzieci jakieś soczki, pizzę, ciasteczko, lizaka, donuta.
Pomimo tego, że bilans zupełnie mi się nie zgadza, to wychodzi na plus.


Starszy: Jesteśmy bogaci!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz