Jeddah, czy jak kto woli Dżudda, to nie tylko compound w którym mieszkamy (chociaż faktem jest, że to właśnie tu spędzamy najwięcej naszego czasu), lecz duże miasto, którego pewnie w całości raczej i tak nie uda nam się poznać, zwiedzić, obejrzeć.
Jak w każdym nowym miejscu, do którego się przenosiliśmy, próbuję wyszukiwać miejsca przyjazne rodzinom i ich dzieciom. Kiedyś wystarczyło spakować plecak prowiantu, sprawdzić połączenia tramwajem, podmiejskim autobusem i wycieczka gotowa; na dodatek żaden z panów nawet nie wpadł na pomysł by protestować. Teraz, propozycja nawet jeszcze nie wysłuchana do końca zaczyna się jęczeniem i marudzeniem. Przecież lokalny basen wciąż jest dla chłopców atrakcją, szczególnie, że: jest blisko, można dojść tam na nogach i nie trzeba martwić się godzinami modlitw a poza tym, są tam Miluś i Piękniuś, dwa lokalne kotki, którym chłopcy kupują saszetki z kocią karmą i które gdy tylko nas widzą przybiegają miaucząc i zaglądają nam do plecaków i toreb.
Jak w każdym nowym miejscu, do którego się przenosiliśmy, próbuję wyszukiwać miejsca przyjazne rodzinom i ich dzieciom. Kiedyś wystarczyło spakować plecak prowiantu, sprawdzić połączenia tramwajem, podmiejskim autobusem i wycieczka gotowa; na dodatek żaden z panów nawet nie wpadł na pomysł by protestować. Teraz, propozycja nawet jeszcze nie wysłuchana do końca zaczyna się jęczeniem i marudzeniem. Przecież lokalny basen wciąż jest dla chłopców atrakcją, szczególnie, że: jest blisko, można dojść tam na nogach i nie trzeba martwić się godzinami modlitw a poza tym, są tam Miluś i Piękniuś, dwa lokalne kotki, którym chłopcy kupują saszetki z kocią karmą i które gdy tylko nas widzą przybiegają miaucząc i zaglądają nam do plecaków i toreb.
W miniony weekend, pomimo standardowego jęczenia i marudzenia postanowiliśmy zabrać chłopców do tutejszego http://fakiehaquarium.com/
Zachwytom, łałom, achom i ochom nie było końca. Owszem robi duże wrażenie, lecz ja do dziś nie zapomnę wizyty w lizbońskim oceanarium, które choć nawet nie wiem czy większe czy mniejsze od tego, dla mnie wciąż pozostaje najpiękniejszym, jakie do tej pory widziałam (których wcale dużo nie było).
Mamo, zobacz to, zobacz to! Szybko, chodź do mnie, musisz to zobaczyć! Ble, fuj, ochyda! Wow! O, jaaa! Fuja! Aleee! Łaaaaaał!
Dużo ciekawych okazów wzbudzało nie tylko ich zachwyt, lecz także obrzydzenie, mimo wszystko każdemu przyglądali się z dużym zainteresowaniem. Ostatecznie w konkursie najciekawszych wspomnień z wycieczki wygrała stone fish, znana jako najbardziej jadowita ryba na świecie, która w ciągu 5 minut potrafi zabić swoim jadem dorosłego człowieka. Nie dość, że niebezpieczna to na dodatek brzydka.
Pobyt zakończyliśmy oglądając występy artystyczne fok i delfinów, które chyba zawsze wywołują uśmiech na twarzach nie tylko dzieci.
Starszy: Możemy tu jeszcze jutro przyjechać?
Przed wyjściem okazało się, że chłopcy "posiali" gdzieś swoje czapki, nie wyobrażałam sobie kolejnej wyprawy do sklepów, więc Pan Mąż poszedł ich szukać a my na tarasie obserwowaliśmy jak Morze Czerwone wyrzuca na skały małe rybki, kraby i jakieś inne istoty żyjące w wodzie.
Do parkingu wracaliśmy deptakiem, na którym pełno było piknikujących rodzin, co - jak słyszałam - jest tu dość popularne.
Rozłożone rzędami dywany i klęczący ludzie oznaczało jedno: właśnie jest czas modlitwy.
Chłopcy szczęśliwi, choć zmęczeni - do samochodu i do domu. Proste? Gdy dotarliśmy do naszego auta (ten dach z antenką) okazało się, że nie, to nie do końca takie proste.
Z każdej strony byliśmy otoczeni zaparkowanymi pojazdami bez kierowców w środku, przed nami drzewo, latarnia.
Pan Mąż powiedział, że jak jest czas modlitwy, to kierowcy z pewnością zaparkowali auta i poszli się modlić. Jedyne co nam pozostało - czekać (mając nadzieję, że to nie auta piknikujących rodzin), ewentualnie się pomodlić w trakcie czekania.
Po kilku, a może kilkunastu minutach zaczęli wracać kierowcy zaparkowanych samochodów, poza tym z lewej i z tyłu bezpośrednio za nami. Gdy wyjechały trzy auta (kierowca tego za nami nie zjawił się do naszego odjazdu), pojawiła się szansa na nasz wyjazd, tylko trzeba się było mocno namanewrować. Z pomocą przybyło trzech mężczyzn, którym być może nasz wyjazd ułatwiłby ich wyjazd, którzy być może akurat stali tam i postanowili pomóc albo być może wydawało im się, że kobieta nie pokieruje kierowcy wystarczająco dobrze? Mniejsza o powód, najważniejsze, że się udało.
Co ciekawe, żaden z przybyłych kierowców, których auta były zastawione innymi nie krzyczał, nie dzwonił na policję, nie robił awantury kierowcom gdy ci już wrócili do swoich pojazdów, nikt nie przyklejał karnych ku***ów. Kto mógł poczekał, kto nie mógł manewrował tak długo, tak uparcie aż wyjechał.
Niby normalne, a jednak dziwne.
Mamo, zobacz to, zobacz to! Szybko, chodź do mnie, musisz to zobaczyć! Ble, fuj, ochyda! Wow! O, jaaa! Fuja! Aleee! Łaaaaaał!
Dużo ciekawych okazów wzbudzało nie tylko ich zachwyt, lecz także obrzydzenie, mimo wszystko każdemu przyglądali się z dużym zainteresowaniem. Ostatecznie w konkursie najciekawszych wspomnień z wycieczki wygrała stone fish, znana jako najbardziej jadowita ryba na świecie, która w ciągu 5 minut potrafi zabić swoim jadem dorosłego człowieka. Nie dość, że niebezpieczna to na dodatek brzydka.
Pobyt zakończyliśmy oglądając występy artystyczne fok i delfinów, które chyba zawsze wywołują uśmiech na twarzach nie tylko dzieci.
Starszy: Możemy tu jeszcze jutro przyjechać?
Przed wyjściem okazało się, że chłopcy "posiali" gdzieś swoje czapki, nie wyobrażałam sobie kolejnej wyprawy do sklepów, więc Pan Mąż poszedł ich szukać a my na tarasie obserwowaliśmy jak Morze Czerwone wyrzuca na skały małe rybki, kraby i jakieś inne istoty żyjące w wodzie.
Do parkingu wracaliśmy deptakiem, na którym pełno było piknikujących rodzin, co - jak słyszałam - jest tu dość popularne.
Rozłożone rzędami dywany i klęczący ludzie oznaczało jedno: właśnie jest czas modlitwy.
Chłopcy szczęśliwi, choć zmęczeni - do samochodu i do domu. Proste? Gdy dotarliśmy do naszego auta (ten dach z antenką) okazało się, że nie, to nie do końca takie proste.
Z każdej strony byliśmy otoczeni zaparkowanymi pojazdami bez kierowców w środku, przed nami drzewo, latarnia.
Pan Mąż powiedział, że jak jest czas modlitwy, to kierowcy z pewnością zaparkowali auta i poszli się modlić. Jedyne co nam pozostało - czekać (mając nadzieję, że to nie auta piknikujących rodzin), ewentualnie się pomodlić w trakcie czekania.
Po kilku, a może kilkunastu minutach zaczęli wracać kierowcy zaparkowanych samochodów, poza tym z lewej i z tyłu bezpośrednio za nami. Gdy wyjechały trzy auta (kierowca tego za nami nie zjawił się do naszego odjazdu), pojawiła się szansa na nasz wyjazd, tylko trzeba się było mocno namanewrować. Z pomocą przybyło trzech mężczyzn, którym być może nasz wyjazd ułatwiłby ich wyjazd, którzy być może akurat stali tam i postanowili pomóc albo być może wydawało im się, że kobieta nie pokieruje kierowcy wystarczająco dobrze? Mniejsza o powód, najważniejsze, że się udało.
Co ciekawe, żaden z przybyłych kierowców, których auta były zastawione innymi nie krzyczał, nie dzwonił na policję, nie robił awantury kierowcom gdy ci już wrócili do swoich pojazdów, nikt nie przyklejał karnych ku***ów. Kto mógł poczekał, kto nie mógł manewrował tak długo, tak uparcie aż wyjechał.
Niby normalne, a jednak dziwne.